Już prawie się zaczyna XIX Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina, a w zasadzie jego w pełni medialny etap. Za nami są eliminacje, które odbyły się w dniach 23 kwietnia – 4 maja 2025, zaś w dniach 2–23 października 2025 w warszawskiej Filharmonii Narodowej odbędą się przesłuchania konkursowe zwieńczone koncertami finałowymi i wreszcie prezentacją laureatów. Czy może być lepszy moment, aby odkryć jeden z najciekawszych albumów zajmującej się przywracaniem archiwalnych nagrań pianistycznych i operowych amerykańskiej firmy Marston?

Omawiany przeze mnie czteropłytowy album Marstonu jest trzecią i ostatnią częścią edycji poświęconej Raoulowi von Koczalskiemu, wybitnemu polskiemu chopiniście, który był uczniem samego Mikulego, który z kolei odbierał nauki od Fryderyka Chopina w latach 1844 – 1848. Marston jest typowym wydawnictwem zajmującym się archiwaliami. Płyty są pięknie wydane, dźwięk świetnie odnowiony, zaś całości towarzyszy obszerny anglojęzyczny esej polskiego muzykologa i dziennikarza muzycznego, Jakuba Puchalskiego. W związku z wnikliwością Puchalskiego nie znajdę więcej informacji o Koczalskim i ukazanym na albumie okresie nagrań (studyjnych i radiowych) pianisty obejmującym lata 1930 – 1948 nad to, co przedstawił w kilkustronicowym eseju polski muzykolog.
Jakub Puchalski zaczyna swój esej o Raulu von Koczalskim zupełnie pod włos. Przytacza opinię jednego z największych pianistów w dziejach fonografii, Claudio Arraua. Brzmi ona tak: „Najgorszego Chopina, jakiego znam, grali tak zwani specjaliści od Chopina. W Niemczech człowiek o imieniu Koczalsky [sic] był idolem. Grał tylko Chopina i był okropny”. Po takiej opinii osoby zakochane w interpretacjach Arraua powinny natychmiast usunąć pomysł o zakupie albumu Marstona ze swojego głodnego wrażeń umysłu, ale nawet wielcy pianiści potrafią się bardzo mylić (a tak jest w tym wypadku), poza tym wśród rozmaitych interpretacji Arraua nie postawiłbym Chopina na pierwszym miejscu i wreszcie album Marstona przynosi nam też znakomite interpretacje dzieł Liszta, Scriabina, Beethovena a nawet Musorgskiego. Choć rzeczywiście dominuje Chopin. Gromy na Koczalskiego rzucał też jednak sam Artur Rubinstein, którego Chopina nie można już odkładać na bok, zaś zwolennicy neoklasycystycznych pianistów takich jak Egon Petri czy Robert Casadesus uważali, że Koczalski wyrażał swoją grą przebrzmiałą estetykę.
Równocześnie do krytyk Arraua i Rubinsteina utrwalała się opinia, że Raoul von Koczalski jest wnukiem w nauczaniu Chopina. Opinie znanych nam dzisiaj lepiej wielkich pianistów były raczej odosobnione. W 20. leciu międzywojennym Koczalski był bardzo popularny w Niemczech, do tego stopnia, że Deutsche Grammophone planowała dokonać z nim kompletnego nagrania dzieł Chopina, jednak II Wojna Światowa rozpoczęta od ataku Niemców na Polskę, ojczyznę Chopina i uznanie przez Niemców Polaków za podludzi, wraz z ich kulturą, nie sprzyjały realizacji ambitnych planów wydawniczych wielkiej wytwórni. Wydaje się, że ta ponura wojenna pauza u samego szczytu popularności Koczalskiego przyczyniła się do tego, że znamy go znacznie mniej niż wielu innych pianistów. Gdyby Koczalski, podobnie jak Rubinstein szukał i znalazł schronienie w USA, być może wskrzeszanie jego pianistyki za sprawą wspaniałej edycji Marstonu nie byłoby w ogóle potrzebne. Gdy słuchamy tych nagrań, zarzuty o sentymentalizm padające od Roberta Casadesus wydają się zupełnie nietrafione. Słyszymy grę wyjątkowo elegancką, odwołującą się tyle do emocji co do szukającej czystości formy racjonalności, co powinno odpowiadać pianistom neoklasykom. Jednak, w przeciwieństwie częstokroć do ich gry, jest w sztuce odtwórczej Koczalskiego wyjątkowa energia i ekspresja, którą słusznie wiązać można z żywiołem romantyzmu. Piękne brzmienie, umiar i elegancja prowadzą u Koczalskiego często w zaskakujący sposób do bardzo głębokiego ujęcia dzieła muzycznego, zaś w dłuższych formach pojawia się także przemyślana architektura całej interpretacji.
Jak zauważa w eseju do płyty Jakub Puchalski, Raul von Koczalski był także architektem własnej legendy. Zaczęli zresztą jego rodzice, nadając mu zupełnie nietypowe dla polskiego dziecka imię po jednym z głównych bohaterów opery Mayerbeera „Hugenoci”. Koczalski bardzo mocno podkreślał znaczenie swoich kursów u Mikulego, często kosztem innych źródeł swojej muzycznej edukacji. Z kolei z Karola Mikulego uczynił ulubionego ucznia Chopina, będącego po śmierci Mistrza z Żelazowej Woli całkowitym fanatykiem, który nie dopuszczał do siebie jak i do swoich uczniów muzyki jakichkolwiek innych kompozytorów. Prawda leży nieco bardziej pośrodku, choć oczywiście Mikuli od dziedzictwa Chopina bynajmniej nie stronił – wydał w 17 tomach wszystkie dzieła Chopina, które były najważniejszym źródłem dla wielu pianistów przez dekady. Wpłynął ogromnie na lwowskie i ogólnopolskie życie muzyczne, był też nauczycielem innych obok Koczalskiego wybitnych pianistów – Moriza Rosenthala, Aleksandra Michałowskiego i Emmy Ostaszewskiej. Całokształt gry Koczalskiego jest fascynujący i czyniący płytę Marstonu obowiązkowym obiektem na półkach wszystkich miłośników pianistyki i muzyki Chopina. A z tym się należy spieszyć, bowiem wiele płyt Marstona jest już niedostępnych, można się co najwyżej ubiegać o ich kopię CD-R bez książeczki (nie zauważyłem możliwości ściągnięcia plików). Z tego co zrozumiałem, naga kopia CD-R na stronach Marstona ma tę samą wartość, co starannie wydana oryginalna płyta. Te albumy są na tyle cenne i rzadkie, że Marston może sobie na to pozwolić…
Mimo ogromnej roli Mikulego dla propagowania spuścizny Chopina, Koczalski przesadzał zarówno z długością nauk pobieranych przez Mikulego u Chopina, jak i z owym szczególnym stosunkiem polskiego kompozytora do swojego ucznia. Nie zachowały się żadne materiały źródłowe, które świadczyłyby o tej szczególnej zażyłości. Jakkolwiek by nie było, mamy do czynienia z wyjątkową grą i z naszym marzeniem o tym, że jakaś bezpośrednio przekazana cząstka wrażliwości samego Chopina wylądowała także w myślach i dłoniach Raula von Koczalskiego.
Album poświęcony Koczalskiemu, trzeci w katalogu Marstona, otwiera jednak nie Chopin, ale Liszt. A raczej jego opracowanie pieśni Schuberta, co jest zresztą jednym ze szczytów muzyki pianistycznej bez względu na nieco złożoną kwestię autorstwa. Nagrania z Mediolanu z roku 1930 są śpiewne, pełne wyrazu, wielobarwne. Aż ciężko uwierzyć, że Koczalski był wnukiem w nauczaniu Chopina, a nie Liszta. Choć może wcale nie ciężko… Obaj panowie się znali, burzliwie przyjaźnili i grali wzajemnie swoje dzieła. Mawia się, że Chopin nie mógł cenić Liszta jako kompozytor, bo ten zaczął pisać genialną muzykę dopiero po przedwczesnej śmierci Polaka. W stanowiących absolutnie niezastąpione źródło listach Frederike Müller, dopiero od kilku lat rezonujących w powszechnej świadomości badaczy i miłośników Chopina, czytamy o tym, jak Chopin broni muzykę Liszta przed oskarżeniami o zbytnią powierzchowność, zgadzając się jednakże co do tego, że węgierski kompozytor jeszcze się wykluwa i większość muzyki ma przed sobą. Jednak każdy miłośnik muzyki Liszta znający także jego mniej znane dzieła łatwo odkryje, że nawet wśród najwcześniejszych utworów znajdą się arcydzieła a nie tylko wirtuozerskie fajerwerki. Później na płytach Marstonu mamy kilka utworów Chopina, pięknie nagranych przez DG przed wojną, mających być zapewne początkiem edycji dzieł wszystkich. Dobrze się tego słucha, a i gra wyśmienita. Bardzo wiele nagrań przynosi nam z roku 1948 Poznańska Fabryka Płyt Gramofonowych Mewa, która, co ciekawe, wydawała głównie ówczesną muzykę rozrywkową, jednak zrobiła wyjątek dla Koczalskiego i jego Chopina. Kolejne dwie płyty wypełniają nagrania berlińskie Niemieckiego Radia z lat 1945 – 1948 i dzięki znakomitej reedycji Marstona są one imponujące dźwiękowo, a nie tylko muzycznie. Tu znajdziemy wiele rzeczy obok Chopina. Wielką atrakcją są MacDowell, autor zapomnianych a wspaniałych romantycznych koncertów, Czajkowski, Scriabin, Bartok, Musorgski, Szymanowski i sam Koczalski, który był całkiem niezłym kompozytorem. Ostatnia płyta zawiera fascynującą i neoklasycystyczną Sonatę Księżycową Beethovena i recital Koczalskiego na 138 rocznicę urodzin Fryderyka Chopina. Recital odbywał się w Pałacu Belwederskim, zaś Koczalski grał na fortepianie Pleyela na którym Chopin grywał podczas swojego pobytu w Szkocji pod koniec życia. Co ciekawe, brzmienie tego wiekowego instrumentu wcale nie jest archaiczne, ani też na siłę przeciosane na modłę wielkiej, współczesnej koncertowej bestii Steinwaya. To gra naturalna, piękna, ponadczasowa, jesteśmy z nią jak najdalej od muzeów a jednak nie ma w tym nic anachronicznego. Pytałem Jakuba Puchalskiego jak to w ogóle możliwe, że historyczny fortepian tak brzmi. Poza kunsztem samego pianisty wyjaśnieniem może być to, że jednak w 1848 roku ów chopinowski Pleyel był jednak znacznie młodszy nić dziś. Ale dlaczego w takim razie nie robi się tak niezwykle i naturalnie brzmiących kopii Pleyelów z tego okresu? Na to już się tak łatwo nie da odpowiedzieć…
Warto zatem jak najszybciej zamówić tę płytę, zanim jeszcze będziemy skazani tylko na CD-R bez książeczki. A ja znów sobie słucham tych wspaniale odnowionych nagrań i zbieram ostatnie wrażenia. Sam dźwięk Koczalskiego jest rzeczywiście neoklasycystyczny, spokojny i elegancki. Jednak poddawany jest on często silnym zabiegom ekspresyjnym – dynamika pianisty jest śmiała, co przynależy do znanych nam mistrzów wiodących się z XIX wieku. Stosunek do muzycznego czasu jest swobodny, dziś momentami byłby nie do przyjęcia, jednak u Koczalskiego ma to sens i zastanawiamy się po prostu, czy to nasz obecny stosunek do muzycznego czasu w pianistyce nie jest aberracją tego, co chcieli Chopin czy Liszt. Swoboda czasowa sprzyja opowiadaniu, snuciu historii. Koczalski jest mistrzem wciągania nas w nurt muzycznych wydarzeń, jego gra jest w pewnym sensie literacka, co z pewnością musiałoby być bliskie romantykom. Lisztowi bliskie w sposób absolutnie oczywisty, zaś Chopinowi choćby przez jego zamiłowanie do „śpiewania fortepianem” jak w upajających ariach Belliniego, które tak cenił. Wysokie tony u Koczalskiego są aksamitne i raczej srebrzyste, lewa ręka potrafi wydobywać otchłanne basowe głębie, ale nie nadużywa tych zdolności. Pianista nie epatuje wirtuozerią, chce rozważać i opowiadać, często też poetycko przeżywać. Ale gdy trzeba, spod palców Koczalskiego sypią się skry. Bliżsi naszym czasom wielcy pianiści, którzy tak krytykowali Koczalskiego, Arrau i Rubinstein, rzeczywiście jawią się przy interpretacjach Koczalskiego jako rozważni akademicy, ale to tylko jedna strona medalu. Wydaje mi się, że Koczalski ukazuje nam nieco inne rozumienie logicznego budowania form i inne współgranie emocji z matematyką dźwięków. Może ludziom, którzy znali grę obu szkół pianistycznych na co dzień, ten dawny styl musiał się wydawać staroświecki. Dziś jednak już tak nie jest. Propozycje Koczalskiego znów jawią się nam jako świeże, często porywające, nigdy nie ekstrawaganckie (jak na przykład u Józefa Hofmanna, któremu Marston poświęcił szczególnie wiele płyt). A jak grał sam Chopin? Czy bardziej jak Koczalski, czy bardziej jak Rubinstein? Ile z Chopinowskiego ducha przekazał Koczalskiemu Mikuli? Cóż, trzeba kupić płyty Marstonu i samemu to ocenić. Odpowiedź będzie zależała tylko od naszej wrażliwości i stosunku do romantyczności jako takiej. Nagrań Chopina niestety nie może być, a szkoda…
Thomas Edison opatentował fonograf w 1877 roku. Pionierem nagrań pianistycznych był Józef Hofmann. W 1888 roku, jako 12-latek, nagrał wałki dla Edisona. Chopin nie mógł skorzystać z tej technologii, jednak Karol Mikuli, który zmarł w 1897 teoretycznie mógłby zostać uwieczniony na woskowym wałku, a nawet (od trzech lat) na płycie Berlinera. Ciekawe, czy znając choć dwie minuty jego interpretacji zbliżylibyśmy się do Chopina bardziej niż z Koczalskim?

Od grudnia 2011 prezes PSR, obecnie wiceprezes. Ateista, poeta, muzyk. Publicysta „Racjonalisty” i jeden z najaktywniejszych członków forum. Od kilkunastu lat pełni też funkcję celebranta Ceremonii Humanistycznych. Studiował historię sztuki, a następnie prowadził własne badania dotyczące sztuki Orientu podczas pobytów w Indiach, na Sri Lance, na indonezyjskiej Bali (polecamy temat „Bali” na Racjonalista.tv) i w Turcji. Autor najobszerniejszego kompendium wiedzy nt. klasycznej muzyki indyjskiej w języku polskim, opublikowanego na stronie Hanuman.pl i w dużej mierze dostępnego też na racjonalista.tv (wpisz „Indie” w wyszukiwarkę). Sam gra głównie muzykę średniowieczną z zastosowaniem polifonicznej techniki gry na dwóch fletach, tzw. tibiae multiplex. Przede wszystkim jednak pisze poezję filozoficzną, inspirowaną mechanizmami natury, oraz odkryciami nauki. Stawia sobie za cel połączenie nauki i sztuki. W 2022 roku wyszła jego książka „Nowy humanizm. W stronę nowego wspaniałego świata bez ideologii”.