Minął XIX Konkurs Chopinowski. Tym razem, również dzięki możliwości słuchania przesłuchań koncertowych na różnych urządzeniach (smartfon, tablet, komputer) i znakomitej technicznie transmisji audio – video dostępnej na YouTube konkursu miałem okazję śledzić wszystkie przesłuchania od II etapu włącznie. Czego nie posłuchałem za dnia, słuchałem w nocy, co czasem oznaczało kładzenie się do snu nad ranem. Ale uparłem się. Mam przecież w gronie przyjaciół wybitnych chopinistów, więc chciałem mieć się o co kłócić, poza tym też uwielbiam romantyzm i Chopina. Choć jeśli chodzi o Chopina zawsze byłem swego rodzaju „płachtą na krytycznego byka” broniąc z zapałem Liszta i doprowadzając do melomańskich porównań jego koncertów fortepianowych z tymi Chopinowskimi. Dziś osoby złoszczące się na takie porównania zgadzają się z tezą, że Liszt był jedynym znanym kompozytorem przed Busonim, który pisał koncerty w 100% romantyczne, nie zaś będące dziełami klasycystycznymi noszącymi na sobie cechy romantyzmu, niejako jak kamienica eklektyczna dźwigająca detale z innych niż ona epok. Co oczywiście nie oznacza, że koncerty fortepianowe Chopina nie są jednym z największych arcydzieł gatunku. To, że Chopin przeniósł w nich w wymiar transcendentny tak lekki u wielu innych twórców styl brillant jest tu tylko dodatkową niezwykłością, zasługującą na tym gorętszy podziw.
Nie minęło wiele czasu od zakończenia XIX Konkursu Chopinowskiego i w mediach społecznościowych, jak i w różnych miejscach gdzie wyrażać mogą się krytycy, trwa burza. Dlaczego wygrał Eric Lu? Wszakże nikt na niego nie stawiał. Przejrzałem różne moje pisane na bieżąco notatki z poszczególnych etapów (są dostępne na Facebooku) i zauważyłem, że każdorazowo zwracałem uwagę na oryginalność Erica Lu, na różne aspekty gry, którymi mnie zachwycał. Moja główna wątpliwość dotyczyła ilości błędów, potknięć i miejsc, gdzie one następowały. Choć poziom XIX KC był bardzo wysoki, wszyscy dość obficie się mylili, z pewnością dlatego, że ryzykowali śmiałe i pełne rozmachu interpretacje. Natomiast to, na ile dany błąd, potknięcie czy pożyczony dźwięk przeszkadza, zależy od naszej prywatnej wizji danego dzieła. Czasem pomyłka następuje w miejscu dla nas średnio istotnym i prawie jej nie słyszymy, czasem dotyka detalu, który uwielbiamy i który uznajemy za „element tożsamości” danego utworu. Eric Lu akurat trafiał w wiele z tych moich prywatnie ulubionych miejsc, dlatego nie włączyłem go do grona absolutnych faworytów. Nie wiedziałem też, na ile jury jest wyrozumiałe dla błędów towarzyszących skądinąd znakomitym interpretacjom. Okazało się bardziej wyrozumiałe niż ja i całe szczęście. Gdyby było inaczej, Malezyjczyk Vincent Ong nie przeszedłby z I do II etapu, zaś będąca jedną z moich faworytek Miyu Shindo z II etapu do III etapu. Mój prywatny ranking zwycięzców wyglądał zatem tak:

Nie ja jeden stawiałem na Shiori Kuwaharę. Jej niezwykłe interpretacje były całkowicie porywające. Faktem jest też, że nie bała się forte fortissimo, co przytłaczało krytyków muzycznych siedzących na sali Filharmonii Warszawskiej w XIV rzędzie. Ja z kolei słuchałem Shiori przez głośniki Focala, wcześniej był DAC i dobry wzmacniacz i zachwycałem się jej ekspresją i pięknym, choć rzeczywiście mocnym dźwiękiem. Nie byłem w żaden sposób przytłoczony, a jej fff miało wiele odcieni, które najwyraźniej ginęły w XIV rzędzie sali Filharmonii Warszawskiej (nie siadajcie tam nigdy w tym rzędzie!). Były też oczywiście cudowne piana, też mające wiele odcieni, ogólnie japońska pianistka obok ogromnej wrażliwości miała najbardziej rozległą i dopracowaną skalę dynamiczną wśród wszystkich uczestników konkursu. Gdy zagrała w finale koncert, byłem niemal pewny że laur zwycięzcy konkursu ma w kieszeni. Na drugim miejscu postawiłem w swoim prywatnym rankingu Tianyao Lyu, która podczas ostatnich faz konkursu kończyła zaledwie 17 lat. Jej interpretacje były odwrotnością „męskiej gry” Shiori Kuwahary. Były niezwykle liryczne w przepiękny sposób. Połączenie Mickiewiczowskiego „szkiełka i oka”, serca i rozumu było w jej interpretacjach wyjątkowe. Młoda Chinka studiuje w Poznaniu i na jej prośbę jedna z nauczycielek nadała jej polskie imię „Marysia”. I cóż, Marysia była absolutnie wspaniała i najchętniej w moich prywatnych rankingach dałbym dwie pierwsze nagrody. Jej i Shiori. Ale byłoby czymś zupełnie nieprawdopodobnym obstawiać dwie nagrody pierwsze… Natomiast obstawiłem dwie drugie, dając drugą drugą drugiej Japonce, czyli Miyu Shindo. Wraz z Shiori Kuwaharą przywróciła ona pianistyce „męsko grające” kobiety, obok których należy wymienić wielkie damy przeszłości – Myrę Hess i Marię Judinę. Oczywiście wypada się śmiać z określenia „męsko grające”, bo obok nich ustawić można tylko jednego sławnego mężczyznę „męsko grającego Chopina” czyli Światosława Richtera. Posłuchajcie z nim Poloneza fantazji. Wielki radziecki pianista dosłownie niszczy fortepian na naszych oczach. Jednak to, że Miyu Shindo nie zdobyła srebra nie dziwi mnie, gdyż jednak II etap poszedł jej fatalnie, a liczy się całokształt. Mam jednak nadzieję, że „koncertowi programiści” i wysłannicy firm fonograficznych nie zapomną o Miyu Shindo, bo tego, że będą pamiętać o Shiori Kuwaharze i Tianyao Lyu jestem pewien, choć dostały one wspólnie dopiero czwarte miejsce (podobnie jak zwycięzca, Eric Lu w 2015 roku). Kevina Chena, o którym dziś będę pisał więcej, umieściłem dopiero na trzecim miejscu. Dla moich przyjaciół chopinistów był on liderem konkursowego wyścigu po tym jak zagrał serię rewelacyjnych etiud, o których mawiali, że są wyjątkowe nie tylko w historii tego konkursu, ale w historii całej fonografii. Jednakże nie wszystko Kevinowi Chenowi szło równie dobrze i w części dzieł Chopina, w tym w finałowym koncercie brakowało nieco głębi i autentycznych emocji. Gdybym miał po prostu wybierać między Kevinem Chenem a Ericiem Lu wybrałbym raczej tego drugiego, wiedząc uprzednio, że pewne błędy które u mnie tego ostatniego zdyskwalifikowały dla jurorów się nie liczą. I całe szczęście, że jurorzy nie byli tak surowi, bo na koncercie laureatów Eric Lu zaprezentował interpretację koncertu, której przyznałbym bez wahania złoto wspólnie z Shiori Kuwaharą. Inna rzecz, że w trakcie finałowych zmagań nie było aż tak dobrze z tym koncertem, co nie znaczy, że źle i nieciekawie.
Tę recenzję piszę w niedzielę, wieczorem posłucham Erica Lu w solowym recitalu w NFM. Będę miał więc przestrzeń do snucia dalszych rozważań o konkursie w kolejnej recenzji. A teraz skupiam się na sobotnim wieczorze. Największa gwiazda wieczoru, czyli Kevin Chen, wystąpił w drugiej części wrocławskiego koncertu. Wcześniej usłyszeliśmy III Symfonię a-mollop. 56 „Szkocką” Felixa Mendelssohna Bartholdy’ego. To fortunne połączenie z arcydziełem Chopina. Mendelssohn należał do świata wyobraźni polskiego kompozytora, panowie się znali, zaś Chopin chętnie zadawał pianistyczne dzieła Mendelssohna swoim uczniom o czym pisze w swoich listach niezastąpiona uczennica Chopina Friederike Müller. Jeśli jeszcze nie znacie tych listów, które są codzienną, staranną reporterską relacją z wielu rozmów z Chopinem o muzyce, musicie to kupić i przeczytać! To jedno z najlepszych źródeł z epoki o Chopinie, znacznie lepsze od tak uwielbianych listów samego kompozytora jeśli chodzi o poznania opinii kompozytora o muzyce jako takiej i jej wykonywaniu. W listach mi tego brakuje, choć są przepięknie pisane i mają wartość samą w sobie.
Wróćmy jednak do Szkockiej Mendelssohna. Jej napisanie jest efektem tego samego romantycznego ducha, który wiernie przyświecał Chopinowi. To dla niego Chopin, w ostatnich już miesiącach swojego zbyt krótkiego życia, dodatkowo dobijał się deszczowym i wietrznym klimatem tego kraju. Szkocja była mekką romantyków i kolebką romantyzmu. Szkocja nie potrzebowała powieści gotyckiej, ona sama nią była… Podobnie uważał Mendelssohn tworząc dzieło, które zainspirowało nie tylko Wagnera, ale też Dworzaka. Uśmiechnąłem się, słysząc ile współczesne brzmienie USA zawdzięcza Szkockiej Mendelssohna, ile tego impulsu (co za tym idzie) żyje i ma się dobrze w orkiestrowej muzyce filmowej. Droga wpływów wiodła oczywiście przez IX Symfonię „Z nowego świata” Dworzaka. Oczywiście nie chcę przez to napisać, że odnalezienie swoich tematów i metod przetworzeniowych w muzyce filmowej powinno być szczytem marzeń romantycznych twórców (gdyby ci mieli jakieś wehikuły czasu do podróży w przyszłość, aby tego doświadczyć). Zwracam tylko uwagę na to, że żyjemy w świecie ech muzyki Mendelssohna propagowanych również przez kulturę masową, natomiast osoby lubiące muzykę filmową tym bardziej zachęcam do sięgania do pierwowzorów, bo wtedy wzruszenie, radość i przyjemność będą jeszcze większe…
Dyrygująca Wrocławskimi Filharmonikami Anna Sułkowska-Migoń podeszła do Szkockiej Mendelssohna w dość nietypowy sposób. W części pierwszej ograniczyła schodkowy, bardzo jeszcze neoklasycystyczny pęd fakturalny muzyki na rzecz rozlewającej się szeroko malowniczości. Było to ciekawe, aczkolwiek o ile kwintet smyczkowy orkiestry w znakomity sposób wygrywał piękne piana, o tyle drewno nieco odstawało od reszty, choć zwykle u wrocławian jest na najwyższym poziomie. Kolejne ogniwa symfonii kontynuowały tę malowniczość, zupełnie odrębną od panującego w interpretacjach Mendelssohna witalizmu. Choć musiałem skrytykować nieco drewno (brakowało mojego ulubionego flecisty), to z kolei rogi, jeśli chodzi o sekcję dętą, grały bardzo pięknie. No może były pewne opóźnienia przy otwieraniu fraz ze smyczkami, ale to wszystko. Ogólnie bardzo ciekawa interpretacja, potrzebne byłoby jednakże pewne jej techniczne dopracowanie. Estetycznie i chronologicznie tak grany Mendelssohn zbliżył się bardziej do Schumanna, a nawet wczesnego Brahmsa, i to bardziej jeszcze niż w wielu dawnych interpretacjach z czasów, gdy prawie nikt nie przejmował się wykonawstwem „historycznie poinformowanym”. Przypomnę, że mistrzowskim przykładem tego drugiego nurtu a propos Mendelssohna (Sen Nocy Letniej) uraczył nas podczas tegorocznej Wratislavii Cantans John Elliot Gardiner.

Po przerwie nastąpiło to, na co wszyscy czekali. Czyli I Koncert fortepianowy e-moll op. 11 Chopina z Kevinem Chenem. Jeszcze zanim pianista zaczął grać, uśmiechnąłem się. Jak przyjemnie było usłyszeć porządny orkiestrowy wstęp do tego arcydzieła! Nie wiem, co się wydarzyło w Warszawie, ale Warszawscy Filharmonicy swoją ciężką i pełną kiksów grą nie pomagali walczącym o laury w XIX Konkursie Chopinowskim. Jeśli w naszej szacownej stolicy nic się z tym nie zmieni, to wypada zaprosić do finałowych koncertów w XX Konkursie Chopinowskim (jubileuszowym do tego) inną orkiestrę. Może NOSPR, może Wrocławskich Filharmoników, a może nawet Poznańskich (mają niedaleko). Pod znakomitą dyrekcją ci ostatni zaskakują teraz znakomitymi interpretacjami i dobrą grą. Również Kevin Chen mnie bardzo ucieszył. Tym razem grał bez dystansu i z dobrą temperaturą emocjonalną. Znacznie lepiej niż podczas zmagań finałowych. Wtedy musiał być najwyraźniej zdenerwowany i „nie wziął siebie” na ten koncert, jak pisali mi z sali ze złą akustyką jego fani. Teraz nie tylko pojawiły się emocje, ale też i barwy i znacznie bogatsze faktury pianistycznie. Jedyne co mi przeszkadzało, to to, że nie miałem głowy w fortepianie. Moje poczciwe Focale przekazywały mi każdy pyłek na strunie. Każde mikropotknięcie i każdą piękną myśl. Tym razem, słuchając Kevina Chena na żywo, byłem uczestnikiem naturalnego brzmienia fortepianu w doskonałej akustycznie, ale jednak wielkiej przestrzeni. Dźwięk instrumentu dobiegał zatem z oddali, wyraźnie pomniejszony względem tego, co przekazywały w mediach transmisje. Piękne pasaże niekiedy niesprawiedliwie i nieuchronnie zlewały się w dźwiękową poświatę. Aż chciałoby się mieć Focalowy pryzmat, aby je znów rozsupłać. Nie wiem, co się dzieje z akustyką Filharmonii Warszawskiej, że Shiori Kuwahara tam przytłaczała, zaś biedny Eric Lu, niesprawiedliwie hejtowany przez wielu, był w I etapie „siłownikiem”? Czy oni tam mają zupełnie nieposkromione echo jak w jakimś betonowym przejściu podziemnym? Przecież sala Filharmonii Warszawskiej jest całkiem spora jak na filharmonię? Dźwięk powinien żeglować w niej swobodnie i być odpowiednio wytłumiony przez specjalistów od instalacji akustycznych.
Po koncercie ustawiłem się w długiej kolejce po autograf Kevina Chena. Chciałem mu dodać ducha w tak drobny i oczywisty sposób, jak jeden z ponad tysiąca zwykłych słuchaczy. Nie było w sprzedaży jego płyt, więc autograf złapałem na program koncertu. Do nabycia były między innymi płyty Erica Lu, ale też sprzed 10 lat, z jego dawniejszego udziału w XVIII Konkursie Chopinowskim. Eric Lu wydał później z 10 szeroko komentowanych nagrań, zaś Kevin Chen nie ma chyba jeszcze żadnej płyty. No cóż, dziś wieczorem ozdobię mój fonogram ukazujący grę 17. letniego Erica Lu jego autografem, zaś książeczkę programową z wpisem Kevina Chena włożę do jego płyty, gdy ta już powstanie… Kevin Chen ma znakomitą technikę, jego interpretacje etiud Chopina są porywające. Mam nadzieję, że drugie, zaszczytne miejsce da mu impuls do dalszego rozwoju i budowania kariery. Jeśli zaś chodzi o Erica Lu, to nie łudzę się, że sklep muzyczny w NFM dostarczy na niedzielę nowsze i bardziej reprezentatywne nagrania zwycięzcy tegorocznego Konkursu Chopinowskiego. Mam jednak nadzieję, że opadnie nieprzyjemna i zawstydzająca fala hejtu, o czym będę pisał w kolejnej recenzji.

Od grudnia 2011 prezes PSR, obecnie wiceprezes. Ateista, poeta, muzyk. Publicysta „Racjonalisty” i jeden z najaktywniejszych członków forum. Od kilkunastu lat pełni też funkcję celebranta Ceremonii Humanistycznych. Studiował historię sztuki, a następnie prowadził własne badania dotyczące sztuki Orientu podczas pobytów w Indiach, na Sri Lance, na indonezyjskiej Bali (polecamy temat „Bali” na Racjonalista.tv) i w Turcji. Autor najobszerniejszego kompendium wiedzy nt. klasycznej muzyki indyjskiej w języku polskim, opublikowanego na stronie Hanuman.pl i w dużej mierze dostępnego też na racjonalista.tv (wpisz „Indie” w wyszukiwarkę). Sam gra głównie muzykę średniowieczną z zastosowaniem polifonicznej techniki gry na dwóch fletach, tzw. tibiae multiplex. Przede wszystkim jednak pisze poezję filozoficzną, inspirowaną mechanizmami natury, oraz odkryciami nauki. Stawia sobie za cel połączenie nauki i sztuki. W 2022 roku wyszła jego książka „Nowy humanizm. W stronę nowego wspaniałego świata bez ideologii”.

