John Eliot Gardiner jest uwielbiany przez wielu miłośników muzyki dawnej i nie tylko. Jego wspaniałe, perfekcjonistyczne nagrania towarzyszą nam od dekad. Przed gmachem NFM są płyty dedykowane muzykom szczególnie mocno związane z tą świątynią muzyki we Wrocławiu i jest oczywiście płyta poświęcona Gardinerowi. Artysta mówił o związkach z Wrocławiem podczas jej inauguracji. Osoby związane z 60. letnią historią Wratislavii Cantans zauważają, że Gardiner był obecny festiwalu zanim jeszcze stał się powszechnie uznaną sławą.

  Zanim jednak usłyszałem Gardinera na tegorocznej odsłonie Wratislavii Cantans martwiłem się, gdyż wielki dyrygent stracił swoje sławne zespoły. Między innymi Monteverdi Choir zwany nie na wyrost „Marią Callas wśród chórów”. Jak do tego doszło? My tu we Wrocławiu od początku wiemy, dyskutujemy o tym od roku, ale przecież ty Czytelniku nie musisz być z Wrocławia…  

   W sierpniu 2023 roku, po wykonaniu opery Hectora Berlioza Les Troyens (Trojańczycy) na Festiwalu Berlioza w La Côte-Saint-André we Francji, Gardiner miał fizycznie zaatakować basistę Williama Thomasa. Powodem było zejście Thomasa ze sceny niewłaściwym wyjściem. Gardiner publicznie przyznał, że „stracił kontrolę” i wielokrotnie przepraszał za swoje zachowanie.

   Po incydencie Gardiner natychmiast wycofał się z zaplanowanych występów, w tym z BBC Proms, i ogłosił, że przejdzie terapię oraz skupi się na zdrowiu psychicznym. Przez niemal rok nie współpracował z zespołami, a zarząd MCO rozważał możliwość jego rehabilitacji, jednak ostatecznie podjął decyzję o rozstaniu, podkreślając konieczność ochrony wartości szacunku i równości.

   W lipcu 2024 roku Gardiner ogłosił, że dobrowolnie rezygnuje z funkcji lidera i dyrektora artystycznego MCO. W oświadczeniach podkreślił, że decyzja wynika z troski o przyszłość zespołów oraz jego własnego dobra. Zaznaczył również, że nie zamierza kończyć kariery, ale planuje lżejszy harmonogram, w tym gościnne dyrygowanie i projekty edukacyjne.

   Przyznam, że byłem wstrząśnięty tą historią. Rozumiałem oczywiście muzyków, którzy chcieli ocalić własną godność, choć w dawniejszych czasach niektórzy wielcy dyrygenci, tacy jak Arturo Toscanini czy Fritz Reiner słynęli ze znęcania się nad muzykami w imię uzyskania przez ich orkiestry i chóry absolutnej doskonałości (co wymienionym Maestro znakomicie się udało). Jednakże od lat 40. i 60. ubiegłego wieku nastąpił rozwój praw pracowniczych, nie można więc już dalej było być tyranem dla swoich podwładnych, zaś dyrygenci z pewnością należeli do grupy zawodowej najbardziej zagrożonej tymi zmianami. Obecnie, dzięki bezmyślnej polityce migracyjnej państw cywilizacji zachodniej, przenoszeniu produkcji do Chin i coraz większej przewadze korporacji nad rządami poszczególnych krajów prawa pracownicze ulegają sporej recesji. Można więc nieco depresyjnie stwierdzić, że być może Gardiner chciał wyprzedzić nadchodzące czasy, choć to, czy te czasy w ogóle będą potrzebować sztuki muzycznej a nie elektronicznej rąbanki którą równie dobrze może robić AI może być zależne coraz bardziej od Chin niż od nas w Polsce, Nowym Jorku czy Paryżu. A może nastąpi renesans i wrócimy do szczęśliwych dla Zachodu lat 60? Pytanie tylko którego wieku? XX czy XIX?

  Gardiner założył Monteverdi Choir w 1964 roku, a później English Baroque Soloists (1978) i Orchestre Révolutionnaire et Romantique (1990). Jego wkład w rozwój wykonawstwa historycznie poinformowanego jest nieoceniony, jednak incydent z 2023 roku nadszarpnął jego reputację, prowadząc do ostatecznego rozstania z zespołami, które tworzył przez dziesięciolecia. Zarząd MCO docenił historyczny wkład Gardinera, ale zaznaczył, że priorytetem jest zapewnienie bezpiecznego środowiska pracy. Zespoły planują kontynuować działalność pod nowym kierownictwem, m.in. z dyrygentem Dinisem Sousą. Gardiner zapowiedział zaś tworzenie nowych projektów, takich jak Constellation Choir and Orchestra.

  I właśnie na koncercie 60. Wratislavii Cantans mieliśmy się zapoznać z nowymi, Gardinerowskimi zespołami Constellation Choir and Orchestra. Szedłem więc na koncert z duszą na ramieniu. Z jakich muzyków będą złożone Constellation Choir and Orchestra? Czy będą to uczniowie muzycznych szkół średnich zwołani naprędce przez nieszczęsnego Maestro, aby pokazać światu, że Gardiner i jego sztuka jeszcze żyją? A może będą to członkowie jego dawnych zespołów, którzy stwierdzili, że tworzenie genialnych interpretacji usprawiedliwia przemoc w pracy? Oczywiście wszyscy, włącznie z samym Gardinerem, mieliby tu nadzieję, że nerwy Maestro będą tym razem bardziej kontrolowane.

  Gdy muzycy weszli na scenę Sali Głównej NFM odetchnąłem z ulgą. Nie wyglądali jak muzyczni licealiści, widać było sporo siwych włosów. Nie byli to też emeryci wyciągnięci z domu spokojnej starości dla muzyków. Constellation Choir and Orchestra zostały założone przez Gardinera w sierpniu 2024 roku i jak się okazuje, w skład nowych zespołów weszli niektórzy muzycy związani wcześniej z Monteverdi Choir and Orchestras (MCO), w tym na przykład: Michael Niesemann (oboista), Fanny Paccoud (altowiolistka) czy Kati Debretzeni (skrzypaczka).

  Można wręcz powiedzieć, że nastąpiła raczej odnowa niż regres, przynajmniej w sferze deklaratywnej. Jak dowiadujemy się z materiałów promocyjnych Constellation Choir and Orchestra są częścią szerszej inicjatywy Gardinera o nazwie Springhead Constellation, która ma na celu „redefiniowanie sztuki XXI wieku” i tworzenie multidyscyplinarnych projektów. Gardiner, po odejściu z MCO w lipcu 2024 roku, chce skupić się na nowych wyzwaniach, łącząc muzykę z edukacją i działaniami kreatywnymi. I było trochę tej multidyscyplinarności na Wratislavii…

  Muzycy wystąpili w składzie:

John Eliot Gardiner – dyrygent
Sam Cobb, Rebecca Hardwick – soprany 
Iris Korfker – alt 
Graham Neal, Jonathan Hanley – tenory 
Alex Ashworth, Jack Comerford – basy 
The Constellation Choir & Orchestra

Usłyszeliśmy zaś dzieła Felixa Mendelssohna Bartholdy’ego: Uwerturę do Snu nocy letniej op. 21 i Sen nocy letniej op. 61 – muzykę do sztuki a po przerwie Walpurgisnacht – kantatę op. 60.

Uwertura zaskoczyła mnie niebywale. Był to wczesny romantyzm, zaś brzmienie orkiestry było znacznie bardziej archaiczne niż na przykład u Giovanniego Antoniniego grającego Handla. Przypominało to podejście Masaakiego Suzukiego z jego Bach Collegium Japan do muzyki Mozarta i ostatnio Brahmsa (to było już za wiele, przynajmniej dla krytyków francuskiego Diapason, którzy mocno skrytykowali Niemieckie Requiem w interpretacji Japończyka). Oczywiście uwertura w wykonaniu Gardinera nie była zen, jak to ma w swoim zwyczaju Suzuki. Tempa były normalne, żywe, dynamiczne. Jednak brzmienie pochodziło niemal z XVII wieku, co dopełniała historyczna tuba bardziej archaiczna w swoim brzmieniu niż niejeden róg naturalny. Ale ten szalony archaizm w wykonaniu młodzieńczego dzieła Mendelssohna nie przeszkadzał mi, wręcz przeciwnie, był fascynujący. I oczywiście piękny, plastyczny, wielobarwny. Frazy orkiestry i poszczególne głosy podawane były sekcjami, jak w muzyce renesansowej (czyli jeszcze głębiej w czasie, do XVI wieku nas to wiodło). Brzmienie nie było zlane ze sobą, akwarelowe. Takie brzmienie zazwyczaj charakteryzuje wczesny romantyzm w naszych wyobrażeniach.

  Sen nocy letniej op. 61 nie brzmiał już tak ekstrawagancko, choć nadal było w tym więcej graficzności niż akwareli. Gardiner osiągnął ze swoimi „nowymi” zespołami niezwykle dynamiczne i barwne brzmienie, perfekcyjne i absolutnie doskonałe. Do tego dochodziły parte wokalne i teatralne, ukazujące fragmenty dramatu Szekspira najmocniej związane z samą muzyką. Śpiew, muzyka instrumentalna, partie aktorskie, nawet choreografia – wszystko to po mistrzowsku przenosiło nas w świat Oberona i Tytanii. Był to projekt multidyscyplinarny, a każde jego ogniwo było doskonałe. Śpiewacy – aktorzy wchodzili przed orkiestrę wcieleni we wróżki i ludzi, wchodzili z różnych stron i najwyraźniej nie bali się, że Gardiner źle oceni ich wejścia. Wręcz przeciwnie. Gdy były oklaski, Gardiner włożył batutę do ust i chwycił swoich muzyków za ręce. Gardiner jest z pewnością jednym z największych muzyków naszych czasów i cieszę się, że tak szybko wrócił na scenę i że tylu muzyków z jego dawnych zespołów wybaczyło mu jego niecny czyn.

   Walpurgisnacht – kantata op. 60 to był już inny świat. Tekst Goethego, na którym oparł się Mendelssohn, to interesujący manifest w obronie pogan, rzecz do dziś zupełnie niezwykła w europejskiej muzyce klasycznej. Nawet dziś większość kompozytorów wydaje się być religijna na miarę liderów reformacji i kontrreformacji. Ot choćby taki Arvo Pärt, pochodzący z bardzo laickiej Estonii, a jednak rozmodlony na miarę średniowiecznych mnichów. Albo Tavener ze Zjednoczonego Królestwa, albo Messiaen z laickiej Francji. Sądząc po kompozytorach, żyjemy raczej w świecie całkowicie zdominowanym przez chrześcijaństwo, gdzie każdy przynajmniej raz dziennie uczestniczy w trzygodzinnej mszy. A tu Mendelssohn, który choć żydowskiego pochodzenia napisał wiele utworów żarliwie chrześcijańskich, bierze się za czuły manifest Goethego tłumaczący, że straszliwa Noc Walpurgii był to po prostu kamuflaż biednych pogan ukrywających się przed krwiożerczymi chrześcijanami. Tutaj Gardiner prowadził orkiestrę z dużo większym wolumenem. Dźwięki były bardziej masywne, stanowiąc cichą zapowiedź Wagnera i Brucknera. Swoją drogą Wagner, genialny kompozytor, którego wadą stał się silny antysemityzm (obecnie znów w Europie niestety modny), zawdzięczał muzycznie Mendelssohnowi bardzo wiele. Do wspaniale brzmiącej, barwnej i mocno nasyconej orkiestry Gardiner dodał lśniące jak dobrze wypolerowana katana szintoistów partie chóralne. To było znakomite nie tylko w kategorii „Gardiner powraca”, ale również w kategorii „Gardiner – całokształt dokonań”. Jedynie libretto Goethego nie mogło się równać ze złotymi frazami Szekspira, a szkoda, bo to było odważne przypomnienie nieszczęsnych politeistów, których muzyka klasyczna nie rozpieszcza, klęcząc przed ołtarzami Jedynie Słusznego dla niej Boga.

   Był to piękny koncert. Nie tylko wspaniały od strony muzycznej, ale też aktorskiej, choreograficznej i literackiej. Gardiner powrócił do nas z całą mocą. I choć chodzi już jak przystało na staruszka, powłócząc nieco nogami, to gdy tylko chwyta batutę widzimy rzutkiego młodzieńca, który zerka zapewne kątem oka, czy śpiewacy – aktorzy wchodzą na scenę właściwym wejściem. Obyśmy jeszcze długo cieszyli się tą wielką sztuką! 200 lat Maestro Gardinerze!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EnglishUkraine