Mnie osobiście inspiruje mroczna legenda ciążąca na tej pięknej ballacie. Ilekroć jej słucham wyobrażam sobie osobę świadomą, rzeczywiście najlepiej kobietę, która urodziła się i żyje w XIV wieku. Wyobrażam sobie ateistkę, pełną naukowych intuicji, żyjącą w społeczeństwie całkowicie pogrążonym w myśleniu rytualno magicznym. Takie osoby rzeczywiście istniały w przeszłości – pomyślmy choćby o naszym Kazimierzu Łyszczyńskim, którego ateizm był fenomenem w XVII wiecznej Polsce.

HISTORIA PEWNEJ BALLATY

Ballata to forma muzyczna popularna w czasie średniowiecznego trecenta. Mianem trecenta określa się XIV wiek w Italii. Głównymi ośrodkami rozwoju sztuki w tym okresie były Florencja i Wenecja.

Obok budowania podstaw pod sztukę renesansu w malarstwie i w architekturze, przejawiał się w nich również swoisty „gotycki manieryzm”, polegający na wykorzystaniu dawnego stylu w sposób ozdobny, ekscentryczny i zaskakujący.

Najciekawsza była jednakże muzyka. Pojawił się styl Ars Nova, zainspirowany genialną twórczością francuskiego kompozytora Guillaume de Machaut, który żył w latach 1300 – 1377, obok zatem wyjątkowo zahartowanego zdrowia (średnia wieku w tej epoce mieściła się między trzydziestoma a czterdziestoma latami), miał też Guillaume de Machaut szczęście do swoich dzieł, z których większość się zachowała po dziś dzień.

Pod koniec życia Guillaume pełnił funkcję kantora przy katedrze w Reims. W najbardziej aktywnym okresie swojego życia był jednakże związany z dworem cesarskim Luksemburgów. Z cesarzem musiał zatem Francuz odwiedzać Pragę i drugie wielkie miasto Królestwa Czech, czyli lubiany przez Luksemburgów Wrocław. Całkiem możliwe, że po dziś dzień istnieją we Wrocławiu mury pamiętające występy Guillaume de Machaut i jego muzyków. Położony nad Odrą główny gmach Uniwersytetu Wrocławskiego wygląda wprawdzie jak późnobarokowe kolegium jezuickie (którym początkowo był), jednakże budowniczowie zachowali w nim mury lewobrzeżnego zamku książęcego, w którym gościli władcy cesarstwa gdy odwiedzali stolicę podległego sobie Śląska.

Jednym z najpiękniejszych utworów Guillaume de Machaut jest Messe de Notre Dame, którą nagrał między innymi Dominique Vellard ze swoim zespołem Ensemble Gilles Binchois – http://www.youtube.com/watch?v=11A4wqv8_wo . Oczywiście artyści współcześni nie wiedzą, jak dokładnie grano i śpiewano w epoce średniowiecza. Nie było wtedy z pewnością belcanto, czyli ustawienia głosu charakterystycznego dla opery klasycystycznej i romantycznej. Aby zrekonstruować stylistykę śpiewu, artyści sięgają po różne inspiracje – od muzyki ludowej, po muzykę orientalną, najczęściej arabską. Dominique Vellard studiował śpiew u jednej z największych mistrzyń klasycznej muzyki południowoindyjskiej (czyli karnatyckiej), Aruny Sairam. Oto dwa jej nagrania – http://www.youtube.com/watch?v=yEI_yL4tL2Y , http://www.youtube.com/watch?v=7flaP8EQeVY . Tu z kolei jest wspólne nagranie obojga artystów, łączące stylistykę karnatycką ze zrekonstruowaną średniowieczną – http://www.youtube.com/watch?v=Sa0_X-lnKE4.

Wspaniała muzyka Guillaume de Machaut zainspirowała artystów italskich z Florencji i Wenecji do tworzenia własnego stylu, jeszcze bardziej ekscentrycznego i pełnego kontrastów, niż ten mistrza z Reims. Wśród znanych kompozytorów tego okresu na pierwsze miejsce wybija się Landini. Ale styl Ars Nova miał też wielu anonimowych budowniczych, których dzieła niekiedy nie ustępują Landiniemu. Jednym z moich ulubionych utworów jest ballata florentyńska „Per tropo fede”. Słowo ballata słusznie kojarzy nam się z balladą, z tym, że ta italska forma była specyficznym gatunkiem pieśni tanecznej, do czego nawiązują niekiedy jej wykonania.

Stylistycznie muzyka Ars Nova kojarzy się z wyrafinowaniem literackim „Decamerone” Giovanniego Boccaccio (1313 – 1375). Ekscentryzm i awangardowość Ars Nova mówią nam o ówczesnym postępie w Italii, który miał doprowadzić do rozpoczęcia się ery nowożytnej. Jednakże, obok połyskliwej zmysłowości, w stylistyce tej „jesienno – średniowiecznej” muzyki kryje się też częstokroć silny niepokój i nostalgia. Może być to związane z tym, o czym pięknie pisał w swoim „Obrazie odrzuconym” C.S. Lewis (ten od „Kronik z Narni”) – czyli z odrzuceniem dawnego, teokratycznego modelu świata, dającego niektórym pewność egzystencji, na rzecz świata humanizmu i coraz bardziej apersonalnych zjawisk, które powoli zaczynała badać rodząca się nauka. Lewis, głęboko wierzący protestant, zdawał się po części podzielać tęsknotę za „odrzuconym obrazem”, my tego czynić raczej nie musimy, tym niemniej szybkie zmiany mentalności mogły rzeczywiście wzbudzać niepokój i poczucie zawieszenia u intelektualistów z XIV wiecznych miast – państw italskich. Bardziej przyziemnym powodem niepokoju zawartego w muzyce italskiego trecenta mogą być szalejące w owym okresie fale zarazy, które w najgorszych momentach były w stanie uśmiercać nawet do 30% całej ludności Półwyspu. Legendy mówią, że aby pozbyć się zarazy ludzie częstokroć tańczyli, co miało korzenie jeszcze w starożytnych wierzeniach, z czego pamiątką pozostałą po dziś dzień jest sycylijska ludowa forma muzyczna zwana tarantellą. To możemy posłuchać znakomitej tarantelli w wersji wczesnobarokowej Stefano Landiego, wykonanej przez Marco Beasleya i zespół Arpeggiata – http://www.youtube.com/watch?v=wpAxBZSXW28 . Co ciekawe, również Marco Beasley uczył się śpiewu również w Indiach, nie będąc pewnym jak brzmiał śpiew europejski w XVII wieku.

Z ballatą „Per tropo fede” wiąże się indywidualna mroczna opowieść, głosząca iż została ona porzucona przez Franceskę na ławie w jej komnacie, zaraz przed tym, jak zrozpaczona z uwagi na nieszczęśliwą miłość kompozytorka wyskoczyła z loggi swej florenckiej kamieniczki na bruk ulicy. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, ale faktem jest, że nastrój „Per tropo fede” uzasadnia takie tragiczne obrazy.

Na bazie moich dwóch ulubionych wykonań „Per tropo fede” łatwo zauważyć, jak bardzo mogą się różnić rekonstrukcje muzyki średniowiecznej, powstające na bazie bardzo nieścisłej muzycznej notacji i niewielkiej wiedzy o istniejących wtedy technikach wokalnych, jak i metodach instrumentalnego akompaniowania.

Pierwsze wykonanie „Per tropo fede”, które chciałbym polecić, jest autorstwa tajemniczej i unikającej fonograficznej sławy Esther Lamandier, francuskiej sopranistki specjalizującej się w monodii średniowiecznej i muzyce sefardyjskich Żydów. Rodzina Esthery jest żydowskiego pochodzenia i ma korzenie rumuńskie. Esther Lamandier jest nie tylko wspaniałą śpiewaczką, wybornie wykonującą drobne jak krople deszczu melizmatyczne ozdobniki charakterystyczne dla średniowiecznej monodii, ale też multi – instrumentalistką, która akompaniuje sobie najczęściej na harfie, lutni, fidelu, lub małym pozytywie. Oto jej nagranie „Per tropo fede” – http://www.youtube.com/watch?v=UUWzU9J0aHw .

Drugim najlepszym moim zdaniem wykonaniem „Per tropo fede” jest interpretacja znakomitego włoskiego zespołu Micrologus, kierowanego przez Patrizię Bovi. W przeciwieństwie do indyjskiej drogi do średniowiecza Dominika Vellarda, śpiewacy Micrologusa inspirują się wiejską stylistyką śpiewu obecną na włoskiej prowincji. Uważają, iż tylko w niej mogły zachować się ślady śpiewu sprzed sześciuset lat. Tym niemniej włoscy muzycy nie brzmią jak przysłowiowy chór gospodyń wiejskich. Wręcz przeciwnie – surowa emisja głosów połączona z ogromnym muzycznym wyrafinowaniem pozostawia w umysłach słuchaczy piorunujący efekt, oto „Per tropo fede” w wydaniu Micrologusa – http://www.youtube.com/watch?v=_vJNwUHZfog.

Jak mieliście okazję usłyszeć na tych dwóch przykładach, istnieją bardzo różne drogi prowadzące do wykonania tego samego utworu z XIV wieku. Każde takie wykonanie jest daleko posuniętą rekonstrukcją, w której istnieje wiele elementów podlegających całkowitej „budowie od zera”. Nie mamy żadnej gwarancji co do tego, że gdyby były możliwe podróże w czasie, i gdyby zaprezentować oba te nagrania anonimowej kompozytorce „Per tropo fede”, rozpoznałaby ona w ogóle w tym swoje dzieło.

Mnie osobiście inspiruje mroczna legenda ciążąca na tej pięknej ballacie. Ilekroć jej słucham wyobrażam sobie osobę świadomą, rzeczywiście najlepiej kobietę, która urodziła się i żyje w XIV wieku. Wyobrażam sobie ateistkę, pełną naukowych intuicji, żyjącą w społeczeństwie całkowicie pogrążonym w myśleniu rytualno magicznym. Takie osoby rzeczywiście istniały w przeszłości – pomyślmy choćby o naszym Kazimierzu Łyszczyńskim, którego ateizm był fenomenem w XVII wiecznej Polsce.

Również starożytni filozofowie greccy, albo indyjscy miewali niekiedy przemyślenia zaskakująco współczesne. Jak musieli się czuć wśród osób wierzących w cuda i nie szukających rzeczywistych wyjaśnień dla większości tego, co działo się wokół nich? Tego typu refleksja zainspirowała mnie do poetyckiej ballady zainspirowanej ballatą „Per tropo fede”:

Francesca

 

Zmierzch rozrzucił zasłony nad kamiennym miastem,

łuki arkad poczernił hebanową barwą.

Wszystkie bramy zamknięto, wyszły pierwsze straże,

ognie łuczyw rozbłysły swą chwiejną poświatą,

zamilkł chaos targowisk, odkrył puste place.

Nie brakło jeszcze mieszczan błądzących wśród nocy

w swym czasie zanurzonych, widzących świat prostym,

dbających o bogactwo i o nowe mody,

zadość wierze czyniących w ciemności kościołów,

gdzie wszystko im objaśnia zręczność teologii.

Jeśli szła w cieniach mądrość, to skryta starannie.

Każdy znał stadia trwania, nie pragnął nic więcej

ponad młodość kochliwą, zbieractwo dojrzałe,

starość pełną modlitwy dla przebycia śmierci,

by znów proste schematy uprawiać już zawsze.

Może paru poetów patrzyło na gwiazdy,

dalej niż widzi ludzkość biegła w bytowaniu,

tylko siebie ciekawa, nie czuła na wiatry

spoza jej ciał płynące, obce boga prawu,

którego wymyślanie przesłania blask prawdy.

Któryś z wieszczów zapewne spoglądał na domy

i myślał o historii, której nie sprostają

ani okna ozdobne, ani w nich matrony;

możliwe, że oceniał już kształtną fasadę

i wróżył sztuce siłę, znał renesans młody.

Czy w tym właśnie poecie zginęła Francesca,

nie mogąc przestać myśleć o oczach kochanka,

o skrytych pocałunkach w ustronnych podcieniach,

o męskich mocnych rękach, które bój utwardza,

bo walczy przecież każdy, sprytem, ostrzem miecza?

Jeszcze to się nie stało. Bal w możnych siedzibie

trwa wielobarwny, dźwięczny. Już grają ballatę,

pieśń z tańcem pomieszaną, o melodii dzikiej,

lecz misternie splecionej, tkanej dysonansem,

który dżuma okrutna nauczyła słyszeć.

Płynie w tańcu Francesca, kwiat sukni otwiera,

robi zgrabne obroty, w rączki przyklaskuje,

dziś arabskim pachnidłem swą skórę oblekła,

zapach wciąż ją ogarnia, ma drgającą strunę.

A może to gra lutnia, którą trzyma śpiewak?

Bębny głucho łoskoczą, słychać szybkie flety,

wiele głosów się ściera, buduje konstrukcje,

gdzie ściany są złociste, zdobne w krwawe brzegi;

zdają się parzyć pięknem i zachwycać bólem.

Wciąż się śmieje dziewczyna, choć łzy gubi w ziemi.

Podbiega skądś dwórka w pląsach rozogniona.

„Twój poeta nie przyjdzie, doznał objawienia.

Twarz Dzieciątka w witrażu spojrzała nań boska,

zaraz poszedł przejęty, gdzie mnichów jest cela

i tam na zawsze został.” Francescę żal pożarł.

„Muszę już odejść” – mówi. Słyszą przyjaciele,

służbę swoją chcą wołać. Ona nie pozwala,

jeszcze raz wokół patrzy, jej twarz całkiem blednie.

„Jesteś chora ma Pani?” – padają pytania.

„Nie bójcie się, jam zdrowa” – uspokaja dziewczę.

W nieznacznym szarym płaszczu do domu dochodzi,

ojciec dawno wyjechał, na wojnie ma brata,

jest zatem całkiem sama, służbie spać pozwoli,

zamknie się w swej komnacie, w którą miesiąc wpada

przez pełną łuczków loggię, co w górze się wznosi.

Wzdycha ciężko Francesca, uśmiecha się dziwnie,

śle dachom bliskich domów spojrzenie tajemne,

błądzi po dalszych wzgórzach, w których wiatr mrok wije,

dotyka piersi młodej, lecz pustki nie przerwie,

opętała ją rozpacz, tak ciemna w swej sile.

„Słodkie lasy, żegnajcie!” – w swych myślach zawoła –

„Bądź zdrów, mały skowronku, niewolniku pieśni

i wy ulice miasta, florenckie zakola!

Daję wam me poranki, te słoneczne brzegi,

na nich byłam szczęśliwa, pilnujcie ich morza…

Nie zdradzą mi sekretów liście, ptaki, piaski,

nie przemówi już wicher, milczeć będzie burza.

Zrodziłam się w złych czasach, pełnych głupców chwały,

co czczą księgę pożółkłą, mamroczą o cudach,

lecz to tylko histeria rozpaczliwej wiary.

Ja pytałam Naturę o jej piękne plany,

nie było filozofów, którzy by pomogli

fakty znaleźć o kwiatach i o Słońcu jasnym;

uwięził mnie wiek straszny, w którym nie ma woli,

by szukać wielkiej prawdy o istnieniu całym.

Tylko groźnych ołtarzy szaleni kapłani

wołają o swej wiedzy, która jest snem dziecka

jak bestia okrutnego, gdy ktoś kłamstw nie sławi.

Czego nie mogłam myśleć, bo brakło narzędzia,

to chwytałam miłością, przeczuwałam światy.

Dzisiaj on ją mi wydarł, wraz z tym, co nie jego,

odkryłam więc te lochy, w których ludzki potwór

świata wcale nie ceni, lecz je, śni, ma dziecko,

wszystko inne pomija, jakby całkiem ogłuchł,

lub był jedynie trupem i kukłą bezwiedną.

Mam tego dość drzew liście i wy, cykad głosy,

i ty, piękny Księżycu, ty, słoneczna tarczo,

muszę odejść, gdyż konam, być zmarłą co chodzi

ja wcale nie zamierzam, wolę nicość prawą!

Oto piszę już nuty, pieśń się we mnie rodzi.”

Pisze zatem Francesca melodię ostatnią,

czerpie siłę z wolności, powrócił jej uśmiech.

Swe dzieło szybko kończy, dbale składa kartę,

po czym wstaje od stołu i na balkon sunie,

jak nocne piękna tchnienie bez wahania skacze.

Swoją pieśnią wspaniałą i lotem śmiertelnym

przyniosła mi Florencję trwającą w jej darze,

dała mi też niepokój. Mój wzrok jest niepewny,

gdy patrzę na społeczność i trwam w swoim czasie

prosząc o mądrość Ziemię i Słońca blask ciepły.

2 maja 2009

Oczywiście ciężko było mi stylizować tę balladę na polszczyznę XIV wieku, bo nawet tyle o niej nie wiemy, więc wyszedł styl stosunkowo romantyczny, choć mam nadzieję, że przesłanie ballady jest w miarę oryginalne.

Krótko mówiąc – żyjemy w dobrych czasach. Naprawdę lepiej się urodzić w XXI wieku, niż w wieku XIV, choć nie powiem, żebym nie chciał usłyszeć, jak ballata „Per tropo fede” brzmiała naprawdę!

Wydaje mi się, że rozważania o tym, dlaczego urodziliśmy się w tym, a nie innym czasie są dobre na koniec roku. Czy gdyby ta sama konfiguracja genów, z jakiej powstaliśmy zdarzyła się w XIV wieku, otworzylibyśmy te same oczy na błotnistych zaułkach średniowiecznej Florencji? Kim bylibyśmy wtedy z tymi samymi skłonnościami i umiejętnościami? Czy mielibyśmy skłonność do sceptycznego myślenia, czy też mamy ją w sobie tylko i wyłącznie dzięki udanej edukacji?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EnglishUkraine