No cóż – ten moment nadejść musiał. Nie można żyć wiecznie, choć w ludzkiej pamięci i historii bohaterowie żyją przez setki, a nawet tysiące lat. Dlatego to przysłowiowe 100 lat Nelsonowi Mandeli się należało na tej ziemi i raptem 5 lat zabrakło. To i tak niesamowicie mocny organizm, zważywszy na fakt, iż ponad 1/4 życia, czyli 27 lat, spędził w więzieniu południowoafrykańskim, jako wróg nr 1 tamtejszego apartheidu.

Podziwiałem go zawsze, od kiedy sięgam pamięcią, bo dość szybko zacząłem się interesować światem, polityką, walkami narodowowyzwoleńczymi na całym globie. Z czasem stawało się to moją pasją, a w młodzieńczych marzeniach często brałem udział w różnych walkach rewolucyjnych. Jak widać przeżyłem. W swojej prywatnej klasyfikacji „wielkich ludzi, którzy zmienili świat” – Mandela mieści się w pierwszej trójce, obok Mahatmy Gandhiego i Martina Luthera Kinga. Postaci wybitnych, nieugiętych i konsekwentnie realizujących swoje sny o wolności, równości i braterstwie. Ich życie i twórcza działalność, ciągłe zagrożenie tegoż życia, poświęcenie prawie wszystkiego dla realizacji CELU, czyni z nich bohaterów globalnych. Gandhi i King zginęli od kul fanatyków, za którymi stali ci, co bali się ich snów i marzeń, które porażały wszelkiej maści nędzników i dawały światło nadziei milionom tłamszonych i wykluczonych.

Nelson Rolihlahla Mandela, zwany też w języku swojego plemienia Khosa – Madiba (tata), pożył sobie dłużej, jakby trochę za nich – ale przecież zagrożeń dla swego życia także miał multum. Szczęście? Przypadek? Nie mam pojęcia. Fatum i Ananke – w sensie metafizycznym – nie stanowi tematu moich rozważań nad dolą człowieka. W każdym razie Mandela osobiście rozmontowywał ten dziwaczny system segregacji rasowej, stojąc od roku 1950 na czele Afrykańskiego Kongresu Narodowego a w latach 1994-1999, jako pierwszy prezydent wolnej od apartheidu Republiki Południowej Afryki. Jego walkę, opór, więzienie i efekt finalny, wolne RPA – ocenia się raczej bez większych kontrowersji i za walkę o prawa człowieka został wyróżniony Pokojową Nagrodą Nobla. Jego prezydentura już ma blaski sukcesów i cienie niepowodzeń. Ale to pewne, że nikomu lepiej nie udało by się przeprowadzić tego ludnego, wielorasowego, wieloplemiennego kraju przez trudny okres transformacji. Gdzie zwycięska uciskana i drugiej kategorii czarna oraz kolorowa większość, nie mściła się krwawo na przegranej w wersji pokojowej, dostatnio żyjącej, białej mniejszości. To fenomen, co by nie powiedzieć, zbiorowego wybaczania i instytucjonalnej grubej kreski. Niemożliwych do osiągnięcia bez ogromnego autorytetu i zdolności dyplomatyczno-pojednawczych ojczulka Nelsona.
Mandela wiedział, co robi i nie popełnił błędu „wiecznego partyzanta” Roberta Mugabe, który bogatą i też segregacyjną Rodezję, doprowadził do ruiny ekonomicznej – już jako prezydent Zimbabwe. Republika Południowej Afryki – pełen bogactw naturalnych, kopalni diamentów i rozwiniętego przemysłu, najbogatszy kraj Afryki – utrzymał swoją pozycję gospodarczą, choć targany jest specyficznymi dlań kryzysami, epidemią AIDS, korupcją nowej czarnej klasy rządzącej i innymi plagami. Ale to też wynik błędów następców Mandeli i kolejnych prezydentów, stojących na czele tego samego, rządzącego tym niemałym państwem – Afrykańskiego Kongresu Narodowego.
Mandela ostatnich kilkanaście lat żył już oficjalnie poza polityką, choć zapewne miał na nią duży, jawny bądź zakulisowy wpływ. Był kochany i wielbiony przez większość czarnych mieszkańców RPA i szanowany przez białą mniejszość, która nie straciła zbytnio swoich fortun i nie musiała masowo emigrować z kraju, który był w końcu ich ojczyzną, czy to potomków holenderskich Burów, czy to głównie anglojęzycznych osadników.
Jak wrzucam tu jakiś tekst przyczynkarski – staram się też okrasić go wątkiem osobistym. Poznanie osobiste Nelsona Mandeli to moje chyba największe niespełnienie. Jakiś czas temu nasza Międzynarodowa Kapituła Orderu Uśmiechu przyznała mu to słoneczne odznaczenie – na pisemny wniosek (list) od afrykańskich dzieci. I nie był to tylko gest z tytułu jego nieocenionych zasług, jako męża stanu i wyzwoliciela RPA z okowów rasowej segregacji.
Już jako emerytowany polityk zajął się na poważnie działalnością charytatywną i edukacyjną na rzecz dzieci. „W roku 1995 utworzył „Nelson Mandela Children’s Fund” („Fundacja Nelsona Mandeli na rzecz Dzieci”), której celem jest organizowanie projektów na edukację, pomoc dla dzieci niepełnosprawnych, chorych na AIDS, wspieranie dzieci szczególnie uzdolnionych, nie tylko w RPA ale także innych krajach afrykańskich. Fundusze pochodziły na początku z prywatnych zasobów samego Nelsona Mandeli, z czasem stworzył on ogromny ruch międzynarodowy na rzecz pozyskiwania środków na projekty dziecięce”. Te trzy zdania o Fundacji ściągnąłem z Wikipedii.
Pogodne usposobienie Mandeli, zawsze uśmiechnięta twarz, radość z przebywania wśród tłumów dorosłych i dzieci, wspólne tańce z nimi – pozwalały mu zaskarbić sobie miłość i wdzięczność – a on dawał z siebie i od siebie dużo -duchowo i materialnie.

Jako członek Kapituły, poprzez Ambasadę RPA w Polsce i Fundację Mandeli w RPA, uczestniczyłem w staraniach, aby Nelson Mandela – przegłosowany jednogłośnie i entuzjastycznie przez naszą Kapitułę – Kawaler Orderu Uśmiechu – mógł „skonsumować” ten przyznany „w imieniu dzieci świata” Order z uśmiechniętym słoneczkiem. No i osobiście napić się tego cytrynowego soku z pucharu. Miał już chyba kolekcję kilkudziesięciu orderów i medali z najwyższej półki tego świata. Ale ten nasz Order Uśmiechu – z pewnością go ucieszył. Do Polski raczej by się nie wybrał, gdyż podróżował już coraz rzadziej. Zatem marzyłem sobie całkiem realnie, aby pojechać do Johannesburga i osobiście w delegacji Kapituły przeprowadzić uroczystą ceremonię. Nie wyszło, choć szanse były, ale w tym zakręconym nieźle życiu, ciągle coś było ważniejszego. I tych właśnie zaniechań, kiedy realizacja marzenia jest tuż tuż i potem klops – żałuję się potem najbardziej.
Mój Przyjaciel Krzyś Tanewski mieszkający w Cape Town na Przylądku Dobrej Nadziei – stale zaprasza mnie do siebie i zawsze obiecuje zabrać na widoczną z jego okna wyspę Robben, na której przez tak długi czas więziono Mandelę. Jak już się nie udało poznać i dotknąć żywego Nelsona, to może w końcu się zdenerwuję, cisnę w kąt wszystkie swoje kieraty i skorzystam z zaproszenia. Wtedy, pośród niesamowicie malowniczych, przepięknych pejzaży kraju przylądkowego na styku dwóch oceanów, powspominamy sobie wielkiego ojca jego „Narodu” – Madibę. Krzysztof zaś, tak jak najbarwniej potrafi -godzinami będzie mi opowiadał o tej pełnej sprzeczności i kontrastów ziemi, która wydała na świat Giganta – Nelsona Mandelę.

Żegnaj niezłomny bohaterze i Dobroczyńco Ludzkości.

Marek Pawłowski

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EnglishUkraine