Postanowiłem zaryzykować i napisać na ten temat, mając nadzieję, że zachęcę moje koleżanki, czyli racjonalistyczne feministki, do zabrania głosu w tej sprawie. Proszę zatem o wybaczenie, jeśli w poniższym tekście dokonam uproszczeń, zaś niektóre moje wnioski będą nie trafne – moi celem jest tylko wywołanie dyskusji, które uważam za formę pogłębienia tematu.

Gdy rozmyślam na temat walki o równouprawnienie kobiet, nie mogę się zgodzić w pełni ze zrównującą szkołą feminizmu, która w skrajnych wypadkach mówi, że kobiety i mężczyźni niczym się od siebie nie różnią i wszelkie zróżnicowanie, zazwyczaj dyskryminujące kobiety, ma podłoże kulturowe. To nie tylko kultura. Różnimy się między sobą. Mózg kobiecy funkcjonuje nieco inaczej niż męski, typowego mężczyznę napędza testosteron, kobietę estrogen. Ma to rozmaity wpływ na codzienne zachowania. Kobiece i męskie pojęcie komfortu i szczęścia nie jest ze sobą dokładnie ze sobą zbieżne. To głównie sprawia, iż nie wiem, jak odbierzecie mój esej.

Sądzę, iż główna różnica między mężczyzną a kobietą wynika z tego, że to kobieta rodzi dzieci. To ona musi przez dziewięć miesięcy nosić w sobie rozwijające się dziecko. Końcowy okres ciąży czyni większość kobiet bardziej podatnymi na agresję otoczenia – łatwo je wtedy zamknąć w domu, z czego korzystały (i korzystają) liczne religie i kultury, dla których dziecko jest potencjalnie cenniejsze od jego matki, bo przecież może być chłopcem. Oczywiście sama kobieta też zazwyczaj chętnie poświęci swoją swobodę, jeśli ta mogłaby zagrozić noszonemu przez nią dziecku. Ojciec tego dziecka nie jest tak zobowiązany – niezależnie od fazy ciąży może spokojnie palić, pić, grać w karty, albo, odkładając żarty na bok, dalej rozwijać swoją karierę zawodową. Nawet ogromnie kochający swoją żonę mąż i tak nie jest niewolnikiem ciąży.

Urodzenie dziecka nie kończy ograniczenia wolności kobiety. Dziecko w pierwszych fazach rozwojowych potrzebuje głównie matki. Wtedy zaś opieka nad nim sprowadza się do rzeczy najprostszych. Dopiero, gdy dziecko staje się już partnerem intelektualnym, mężczyzna staje się równorzędnym w świetle potrzeb dziecka rodzicem. Nawet najbardziej kochający mąż nie sprawi, że nieświadome jeszcze w pełni niemowlę zacznie zważać na niego równie mocno jak na matkę. Badania psychologów dowodzą też, że kobieta jest znacznie bardziej od mężczyzny wyczulona na subtelne różnice w zachowaniach niemowlęcia, które nieraz mogą zadecydować o jego zdrowiu, prawidłowym rozwoju, czy nawet życiu.

Wszystko wskazuje więc na to, że mama jest bardziej potrzebna od taty w pierwszych, bardzo trudnych fazach rozwojowych dziecka. I nie chodzi tu oczywiście tylko o karmienie piersią. Wiele osób zakłada, że każda kobieta odczuwa tak ogromną przyjemność z pieszczenia niemowlęcia, że proste i niewdzięczne w oczach jej męża czynności przy niemowlęciu są dla niej o wiele bardziej atrakcyjne. Całkiem możliwe, że w przypadku niektórych kobiet tak właśnie jest, ale nie jest to zjawisko obejmujące wszystkie przedstawicielki płci pięknej.

Człowiek, tworząc cywilizację, stopniowo uwalniał się od wielu ograniczeń czysto biologicznych. Przestał być tylko łowcą i zbieraczem, bowiem nauczył się uprawiać rolę i hodować zwierzęta, a żywność magazynować. Dzięki rozdziałowi pracy spore grupy osób oderwały się od istnienia polegającego na opartych główne na sile mięśni zabiegach o przetrwanie z dnia na dzień. Pojawili się garncarze, piekarze, potem również pisarze, zarządcy, jak i wielu darmozjadów, wśród których na pierwszym miejscu wymieńmy kapłanów urojonych bóstw. Ta nadwyżka, mimo wielu niedoskonałości, okazała się cenna dla dalszego rozwoju gatunku Homo sapiens. Pod koniec XVIII wieku pojawiły się pierwsze maszyny i dziś w rozwiniętych państwach mało kto musi gołymi rękoma orać ziemię, czy lepić garnki. Niestety, rola kobiety w pierwszych stadiach wzrostu i wychowania potomstwa nie zmieniła się od dziesiątków tysięcy lat. Jest to w jakimś sensie piękne i niezwykłe, ale też nie należy zakładać, iż wszystkie kobiety czują się tym w pełni zachwycone.

Z pewnością każda czytelniczka i każdy czytelnik tego eseju zna (być może z własnego lustra) kobiety oddane swojej pracy, swoim projektom etc. Okres ciąży i urodzin dziecka w wielu wypadkach może stać się tu przeszkodą i nie jest to sprawiedliwe. Kobieta w tym wypadku nieraz musi się poświęcić, czego nie oczekuje się od jej męża (partnera etc.). Niestety nie chodzi tylko o oczekiwania ludzkie, ale samej natury. Nawet najbardziej kochający mąż nie weźmie ciąży od swej żony, ani nie zmieni psychiki niemowlęcia nakierowanej na matkę, nie zaś na ojca. Wydaje mi się, że to zjawisko jest jedną z głównych przeszkód w równouprawnieniu kobiet i mężczyzn.

Pracodawca ambitnej zawodowo kobiety może ją zwolnić z uwagi na ciążę. Nie jest to miłe, ani sprawiedliwe, lecz tak się często dzieje. Pracodawca choć sam miał matkę i być może sam jest ojcem (a może nawet matką?), myśli o zyskach. Pracownik na urlopie macierzyńskim to mniej, niż pracownik w zakładzie pracy. Zwłaszcza, że nieobecna pracownica nie zajmuje się podczas urlopu macierzyńskiego szlifowaniem swoich umiejętności, ale – i to nie raz z ogromnym trudem – dorastającym małym człowieczkiem. Wiele osób pomyśli, że to dobrze – w końcu tylko dzięki temu wszyscy istniejemy. Ale czy wszystkie kobiety chcą pogrążać swoje plany zawodowe dla potrzeb wychowania nowych pokoleń ludzi? Czy brak wyboru w tym względzie nie jest sprzeczny z postulowaną równością płci?

Oczywiście, można nie mieć dzieci. Ale niejedna kobieta żałuje czasem takiej decyzji. Do tego, także tutaj natura jest niesprawiedliwa. Kobieta w późniejszym wieku nie może być już matką, podczas gdy 60 letni mężczyzna przeważnie nadal może być ojcem, starczy, że wybierze sobie młodszą o trzy dekady żonę (co jest nadal częste i nie oznacza koniecznie „wyrachowanych” związków). Kobieta nie może tak zrobić – nie może bardzo długo odkładać decyzji o rodzicielstwie, musi ją podjąć wtedy, gdy większość ludzi wciąż jeszcze buduje swoją karierę zawodową i pogłębia umiejętności.

Czy istnieją jakieś racjonalne rozwiązania tej sytuacji? Czy kobiety nie uważające, iż macierzyństwo jest czymś ważniejszym od zawodowego życia, od różnych projektów, mają szansę na w pełni sprawiedliwe traktowanie?

Ja osobiście widzę dwa rozwiązania tej sytuacji, obydwa są dość rewolucyjne, ale i problem jest poważny. Przypomnę, że nie skupiam się w tym momencie na kobietach, które uwielbiają być młodymi matkami i przedkładają to nad życie zawodowe, albo też mają je takie, iż jedno z drugim daje się pogodzić (nie zawsze tak można – to kwestia szczęścia, określonych umiejętności i zainteresowań). Takich kobiet też jest wiele, może nawet nadal większość, ale istnieją też inne. I na nich się w tych propozycjach skupiam (co nie przekreśla innych, bardziej tradycyjnych rozwiązań i ról społecznych).

Pierwszym sposobem jest rozwój techniki. Czyli elektroniczne inkubatory zamiast macicy matki. Do tego odpowiednie mamki dla dziecka, zapewniające mu dokładnie to, co matka w pierwszym półtoraroczu życia niemowlęcia. Można sobie wyobrazić, iż byłby to półinteligentny robot o barwie głosu matki, pachnący jak matka etc. Oczywiście karmiłby, uczył mówić, przewijał pieluchy, kołysał etc. Brzmi to jak szaleństwo, ale nie zapominajmy o rozwoju techniki. W Indiach widziałem mnóstwo kobiet piorących pranie piaskiem na kamieniach nad rzeką. My mamy krany, pralki i proszki. To też uwolniło kobiety od wielu niechcianych godzin spędzanych codziennie na czynnościach odtwórczych i niezwykle monotonnych. A to, że to kobiety prały, a nie mężczyźni, wynika pośrednio również z tego, że natura sama z siebie skazała kobiety na siedzenie w domu z potomstwem. Oczywiście inkubator to nie wszystko – matka z kolei musi czuć się przywiązana do dziecka. Być może pomogłaby tu praca w domu, w zasadzie już teraz możliwa w wielu dziedzinach dzięki Internetowi. Powinno się stawiać jak najmocniej na dalszy rozwój pracy w domu, bowiem brak takich możliwości godzi przede wszystkim w kobiety. Teoretycznie nawet ziemię można uprawiać zdalnie, nie wychodząc z domu. Można tak przeprowadzać operacje, być fryzjerką, lekarką, można wszystko. Ale jakoś konserwatyzm dominuje i nadal, jak w XIX wieku, większość ludzi pracuje w zakładach pracy, biurach etc. Powtórzę raz jeszcze – uważam, iż ten niepotrzebny anachronizm godzi przede wszystkim w kobiety.

Drugie rozwiązanie jest mniej technokratyczne, choć i w nim przydałby się znacznie lepiej rozwinięty system pracy on – line. Każdej pracy, a nie tylko niszowej… Podkreślę, iż uważam, iż niemal każda jest w tej formie możliwa… Tak samo jak nabywanie produktów. Drugie rozwiązanie jest kontrowersyjne głównie z uwagi na ekonomię. Otóż aby wyrównać szanse kobiet i mężczyzn, mężczyzna powinien odbywać dokładnie tak samo długi urlop tacierzyński jak kobieta macierzyński. Jego szef powinien wiedzieć, iż zarówno młody ojciec, jak i młoda mama znikną na taki sam okres czasu z firmy. Nie miałby wtedy powodów do dyskryminowania pracownic na rzecz pracowników. Oczywiście, możliwość pracy on – line w wielu sektorach zmniejszałaby okres trwania takiego urlopu i cierpienia pracodawcy, który przecież też jest człowiekiem (a także bywa matką, lub ojcem). O ile wadą pierwszego rozwiązania byłby problem z zapewnieniem kobiecie niezaburzonego kontaktu z dzieckiem, wadę drugiego stanowi psychika ojca – byłby on skazany na budującą niekiedy napięcia bezczynność, bowiem i tak nie wyręczyłby w pełni swojej żony w pierwszym okresie rozwojowym dziecka.

A może wy znacie inne rozwiązanie? Może poruszony przeze mnie problem jest tak mocny tylko z męskiej perspektywy? Zachęcam do dyskusji! Najlepiej poprzez artykuły do działu Racjonalistka!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

EnglishUkraine
Używamy plików cookie do analizowania naszego ruchu, aby zrozumieć w jaki sposób użytkownik lub użytkowniczka korzystają ze strony internetowej, celem ulepszenia jej formy, dostępności, przejrzystości i treści. View more
Ustawienia ciasteczek
OK
Polityka prywatności
Treść polityki
Cookie name Active
Informacje o plikach "cookies" wykorzystywanych przez stronę Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów - psr.org.pl.
Pliki „cookies” to dane informatyczne (przeważnie pliki tekstowe), które są wysyłane przez serwer internetowy, a następnie przechowywane przez przeglądarkę internetową użytkownika lub użytkowniczki w celu ich ponownego odczytania w przyszłości. W celu m.in. zachowania wyglądu i funkcjonalności strony internetowej. „Cookies” mogą służyć również do tworzenia anonimowych statystyk, pozwalających zrozumieć w jaki sposób użytkownik lub użytkowniczka korzystają ze strony internetowej, celem ulepszenia jej formy, dostępności, przejrzystości i treści. Rozwiązanie to wyklucza możliwość personalnej identyfikacji danej osoby. W ściśle określonych przypadkach, pliki „cookie” służą również do prezentowania odbiorcy określonych reklam behawioralnych.

Polityka plików cookies

Pliki „cookies” zawierają z reguły nazwę strony z której pochodzą, unikalny numer oraz czas ich przechowywania na urządzeniu końcowym (komputer, tablet etc.). Przeglądarki internetowe lub inne oprogramowanie służące do przeglądania strony internetowej domyślnie dopuszcza zachowywanie plików „cookies” na urządzeniu końcowym. Możliwe jest automatyczne blokowanie obsługi tychże plików, bądź każdorazowe informowanie o ich przesłaniu. Szczegółowe informacje dostępne są w ustawieniach danego oprogramowania lub np. na stronie allaboutcookies.org. Należy natomiast podkreślić, że ograniczenie stosowania plików może negatywnie wpłynąć na niektóre funkcjonalności dostępne na stronie internetowej.
 
Zapisz ustawienia
Ustawienia ciasteczek