Aby uczcić poprawkę w statucie ZG PSR mówiącą o obronie światopoglądu naukowego przed akomodacjonizmem, przyjętą przez Walny Zjazd Delegatów, który odbywał się w Poznaniu (30 XI – 1 XII 2013 r.) publikuję tekst na temat ewolucji naturalnej, w którym, oczami laika, starałem się przedstawić w najbardziej ogólny sposób podstawowe mechanizmy ewolucji naturalnej, z pewnym elementem futurystycznym na koniec.
Ewolucjonizm teistyczny, zakłócony akomodacjonizmem, jest tym ewolucjonizmem, który zaakceptował Kościół. Tymczasem dopiero czysty ewolucjonizm tłumaczy to „skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy…”. Mam nadzieję, że mój tekst zainspiruje biologów będących członkami PSR do wpisania na naszą stronę tekstów lepszych i bardziej istotnych od poniższego.
Ewolucja naturalna
Zgodnie z zasadami rządzącymi nauką nazywa się ją teorią, lecz w jakiś sposób ta nazwa jest błędna. To bardziej opisy zachodzenia ewolucji są teoriami, zaś ona sama jest raczej pewną cechą materii na planecie Ziemia, podporządkowaną otoczeniu zmiennością złożonej chemicznie skały. Będąc jej badaczami, jesteśmy w niej zanurzeni bardziej, niż w czymkolwiek innym. Ona nie jest „na zewnątrz”. Nawet język, którym ją nazywamy i nasze myśli, będące źródłem słów, są jej częścią. Gdyby podstawowe funkcje języka nie były tworem toczącej się przez liczne tysiąclecia ewolucji naszego gatunku, nasze dzieci nie uczyłyby się mówić z tak naturalną łatwością.
Podstawowym bohaterem ewolucji jest replikator, czyli złożony związek chemiczny mogący powielać swoją formę. Na naszej planecie ów replikator jest genem, który układa się w łańcuchy DNA, lub RNA. Ściślej mówiąc, to sekwencje cząsteczek kwasów nukleinowych układają się w ciągi kodujące białka, które nazywamy DNA lub RNA, zaś z nich możemy wydzielać sekwencje aktywne, czyli geny. Gen to podstawowa jednostka dziedziczności determinująca powstanie jednej cząsteczki białka albo kwasu rybonukleinowego zapisana w sekwencji nukleotydów kwasu deoksyrybonukleinowego. Całkiem możliwe, że ewolucje zachodzą też w wielu innych miejscach w naszym gigantycznym wszechświecie, a stojące u ich podstawy replikatory wyglądają inaczej niż geny znanych nam żywych organizmów. Można jednak śmiało przypuszczać, iż pierwiastki, które wchodzą w skład znanych nam żywych organizmów nie są egzotyczne dla innych, nieznanych nam jeszcze, ewolucji. Poza najpopularniejszymi w kosmosie i mało zdatnymi do tworzenia złożonych związków chemicznych wodorem i zupełnie niezdolnym do tej aktywności helem, składamy się wraz z trawą i muchami z najbardziej powszechnych pierwiastków. Również podstawowe związki chemiczne, które nazwaliśmy na naszą część organicznymi, są nader popularne nawet w tak nietypowych dla naszej codziennej egzystencji miejscach jak komety, potrafiące się zbliżyć bardziej do naszego Słońca niż Merkury i oddalić na znacznie większy dystans niż orbita zdetronizowanego niedawno Plutona. Najpracowitszym pierwiastkiem w organizmach żywych jest węgiel, który ma cztery wiązania chemiczne, do tego nie łączy się z innymi atomami ani zbyt mocno, ani zbyt słabo. Krzem, inny kandydat na udaną ewolucję, pomimo posiadania również czterech wiązań, jest znacznie bardziej oporny w tworzeniu i traceniu nowych wiązań z innymi pierwiatkami. Całkiem zatem możliwe, że gdy wreszcie jakiś ziemski kosmonauta będzie miał okazję uścisnąć mackę kosmity, również ta macka będzie składać się w dużej mierze ze związków chemicznych opartych na węglu.
Choć pomiędzy prostą bakterią a złożonym organizmem człowieka istnieje spora przepaść, ewolucja wciąż zachodzi tak samo i w jakimś sensie na tym samym poziomie. Replikujące się geny są jak przesypujący się przez eony piasek, nie mają w sobie żadnej celowości i jedyną zasadą ich działania jest mnożenie się do momentu, gdy staje się to niemożliwe. Geny nie współpracują ze sobą, choć nam oczywiście tak się wydaje. Po prostu niektóre obiekty, w które się skleiły i w których współdziałają , miały więcej szczęścia. My i dziesiątki tysięcy gatunków nas poprzedzających, to właśnie tacy szczęściarze. Miarą tego szczęścia jest oczywiście dobór naturalny. Środowisko jest jedynym i bardzo arbitralnym sędzią tego, co przetrwa, mnożąc się dalej i co wymrze, nie mnożąc się już więcej. Mnożące się organizmy stopniowo zmieniają środowisko, następuje więc tu także swego rodzaju sprzężenie zwrotne. Lecz przyczyną całego bogactwa przyrody są nadal geny, z których każdy ma jeden cel – replikację. Złożone razem współdziałają bez żadnego innego celu poza replikacją. W organizmach wielokomórkowych większość genów zawartych w komórkach nie rozmnoży się w nowy organizm, uczynią to tylko geny zawarte w komórkach rozrodczych. Jednakże geny w „bezpłodnych komórkach” niosą w sobie inaczej wykorzystany materiał genetyczny, który zawarty jest także w komórkach rozrodczych. Podobnie jak w przypadku mrówek w mrowisku, gdzie rozmnaża się tylko królowa, taki sam kod genetyczny starcza, aby troszczyć się o całość organizmu, lub roju.
Aby ewolucja mogła zachodzić, muszą pojawiać się zmiany. Oznacza to, iż replikator musi być na tyle złożony, aby przy replikacji miały miejsce mutacje. Inaczej mielibyśmy do czynienia ze zjawiskiem ciągłego powielania tych samych układów cząstek, co czynią znakomicie kryształy, których nie uznajemy za istoty żywe. Całkiem jednak możliwe, że przy powstawaniu pierwszych replikatorów zjawisko krystaliczności odegrało ważną rolę.
Oczywiście żywe organizmy nie składają się tylko z kodu genetycznego. Już w jednokomórkowych organizmach pojawiła się znacząca ilość elementów nie będąca genomem. Często były to wchłonięte inne organizmy jednokomórkowe, takie jak mitochondria. One również dzieliły i powielały się wraz z resztą komórki, korzystając ze swojego, coraz bardziej szczątkowego materiału genetycznego. Tak zresztą czynią do dziś.
Niektóre komórki z biegiem trwania ewolucji stawały się coraz bardziej skomplikowane. Geny, ulegające przypadkowym mutacjom moderowanym przez nieprzypadkowy dobór naturalny, stały się też instrukcjami budowy różnych organelli w komórce. Zaczęły zarządzać coraz bardziej złożonymi procesami metabolicznymi. Pojawiły się możliwości mierzenia temperatury i oświetlenia otoczenia, jak i narządy ruchowe. Gen stał się kodem do budowy organizmu, który Dawkins określił „wehikułem przetrwania genu”. Kiedy zaczęły powstawać organizmy wielokomórkowe, te wehikuły stawały się coraz bardziej gigantyczne i wymyślne, zbudowane przy tym z wyspecjalizowanych tkanek. One już nie uczestniczyły w procesie rozmnażania, do niego nadal służyły pojedyncze komórki rozrodcze, trzymane przez wielki organizm w odosobnionym i bezpiecznym miejscu. Choć słoń ma zupełnie inny stopień złożoności i skali niż bakteria, nadal rządzi nim ta sama zasada – replikujące się w tej samej co zawsze mikroskali geny wędrują przez rzekę czasu. Słoń o tym nie myśli, nie projektuje swoich potomków, jego życie nie ma wpływu na materiał genetyczny, który może przenieść dalej. Na to, którzy z jego potomków odniosą sukces, ma wpływ środowisko i konkurencja z innymi żywymi organizmami – zarówno tego samego gatunku, jak i innych gatunków. Podobnie jest z człowiekiem, dopiero inżyniera genetyczna mogłaby przynieść zmianę.
Ewolucja toczy się za sprawą przypadkowych mutacji. Większość z nich jest obojętna, wiele jest niekorzystnych i organizmy z daną mutacją przegrywają, czyli nie odnoszą sukcesu reprodukcyjnego. Korzystne mutacje są najbardziej nieliczne, ale dzięki temu, że dają organizmowi przewagę w środowisku, utrwalają się. Znaczącym przyspieszeniem mutacji było rozwinięcie się u niektórych organizmów rozmnażania płciowego. Oczywiście rozmnażanie płciowe było tylko i wyłącznie przypadkowym przystosowaniem, tak jak każde z przystosowań, które wdrożył dobór naturalny. Przypuszcza się, że zróżnicowanie kodu genetycznego w obrębie jednego gatunku zapewniło jego przedstawicielom lepszą ochronę przed wirusami.
Są różne teorie dotyczące dokładnej dynamiki procesu ewolucji. Jedni badacze podkreślają prymat czynnika stopniowego, gradualnego zachodzenia mutacji, inni badacze kładą nacisk na szybkie, „skokowe”, przystosowania do nagłych zmian środowiska. Faktem jest, że nagłe zmiany środowiska wpływały na eksplozję nowych gatunków. Najlepszym tego przykładem jest tzw. „okres ziemi śnieżki”, poprzedzający prawdziwą eksplozję wielokomórkowców. Był to być może nawet milion lat, w trakcie którego cała nasza planeta pokryta była lodem.
Inną przyczyną nagłego pojawienia się organizmów wielokomórkowych mogło być zatrucie atmosfery tlenem przez aktywność przodków sinic, bardzo do nich podobnych. Jednokomórkowe życie na naszej planecie, trwające przez trzy miliardy lat bez rewolucyjnych zmian, musiało nagle zacząć chronić się przed tlenem, co sprzyjało powstawaniu kolonii bakterii, w których na zewnątrz były bakterie tlenowe, a wewnątrz beztlenowe. Nawet my, ludzie, mamy wciąż w sobie resztki tej historii – w naszym układzie trawiennym mieszkają bakterie beztlenowe, które są nam niezbędne do życia. W związku z tym dostanie się tlenu do naszego układu trawiennego na skutek wypadku jest dla nas bardzo niebezpiecznie. Pierwsze bakterie utylizujące tlen czyniły to w obronie przed niszczeniem własnej struktury przez ten nader aktywny chemicznie pierwiastek, będący prawdziwym ładunkiem wybuchowym w molekularnym świecie komórki. Podobnie jak w przypadku rozmnażania płciowego, przystosowanie stricte obronne dało nowe możliwości, bowiem tlen okazał się wysoce energetycznym surowcem z otoczenia umożliwiającym szybszy i skuteczniejszy metabolizm. Bez oddychania tlenowego ewolucja nie byłaby tak bogata w formy, powstanie organizmów wielokomórkowych nie byłoby też tak korzystne przystosowawczo.
Moim zdaniem pomiędzy ewolucją gradualną a skokową nie ma konfliktu. Zachodzą obydwa procesy, w różnym tempie ewoluują też genomy różnych gatunków. Niektóre z nich mogą nawet trwać bez większych zmian, co nazywa się stazą ewolucyjną. Najprawdopodobniej przez 3/4 istnienia życia na naszej planecie taka staza obejmowała większość jednokomórkowych wówczas gatunków. Ewolucja danego gatunku dzieli go na kolejne gatunki najczęściej wtedy, gdy mamy do czynienia ze specjacją. Dopóki osobniki danego gatunku są ze sobą zmieszane, dalej idące zmiany genetyczne nie są się w stanie utrwalić. Gdy jednak powoli rozdzieli je morze lub wyrosną w ich siedlisku góry, wtedy ich historie stają się rozłączne i zachodzą odrębne mutacje, nawet gdy nie zachodzi jakaś szczególna zmiana środowiska po jednej i po drugiej stronie gór. Jest to argument na rzecz gradualnego przebiegu ewolucji. Przypadkowe mutacje zachodzą bez względu na radykalne zmiany środowiska, zatem u rozdzielonych przedstawicieli macierzystego gatunku będą one się różnić, choć będzie nimi kierowała selekcja naturalna w oparciu w zasadzie o to samo środowisko. Oczywiście genom nie może się rozwijać dowolnie, pewne elementy konstrukcji organizmów realizowanej przez ślepe, nieświadome, a będące przyczyną wszystkiego co żywe, geny, nie mogą ulec zmianie. Przykładowo, kręgowcom nie może się pojawić dodatkowa para kończyn, natomiast te kończyny, które istnieją, ewoluując w skrzydła albo płetwy, zachowują pewne cechy uniwersalnej budowy kończyny, nawet gdy nie są one z logicznego punktu widzenia potrzebne. Oczywiście, zdarzają się poważnie zniekształcenia płodów, osobniki dwugłowe i mające większą ilość kończyn, lecz są to osobniki nie będące w stanie przeżyć, a zwłaszcza utrwalić zmiany w swoim otoczeniu.
Ewolucja, będąc, jak nazwał to doskonale Dawkins, „ślepym zegarmistrzem”, jest niedbała. Gatunki mogą się zmieniać tylko bardzo stopniowo. Każde nowe przystosowanie musi być korzystne w stosunku do status quo. Dlatego niemożliwe są znane doskonale świadomym projektantom rewolucyjne i praktyczne zmiany. Gatunek, któremu wydłuża się szyja, nie usunie na chwilę arterii krwionośnej, aby puścić ją w bardziej korzystnym miejscu. Żyła będzie się wydłużać w bezsensowny sposób wraz z szyją, nawet jeśli musi ją opleść dwukrotnie z uwagi na nieprzeszkadzające przy krótkiej szyi owinięcie wokół żebra. To owinięcie nie może być w żadnym momencie ewolucji przerwane. Niedbałość konstrukcyjna ewolucji dotyczy też na przykład ślepej plamki (łac. macula ceca; plamka Mariotte’a), miejsca na siatkówce oka kręgowców, w którym nerw wzrokowy opuszcza gałkę oczną i biegnie w stronę mózgu. Jest ono całkowicie pozbawione fotoreceptorów (czopków i pręcików), jest więc niewrażliwe na światło.
Plamki ślepe w gałkach ocznych umieszczone są symetrycznie (względem płaszczyzny symetrii ciała). Wskutek tego luki w polu widzenia obu oczu nie pokrywają się – to, czego nie widzi jedno oko, widzi drugie. Jeśli jest to niemożliwe, np. gdy jedno oko jest zasłonięte, luka w polu widzenia uzupełniana jest odpowiednimi jakościami sensorycznymi. Tłumacząc prościej: mózg „nie widzi, że nie widzi” – powstaje wrażenie, że pole widzenia jest pełne. Nikt projektując kamerę nie wpadłby na tak idiotyczny pomysł. Ale ewolucja nie jest myślicielką, to tylko dzianie się w czasie. Zmiany oka musiały zachodzić stopniowo, nie mógł zajść moment „przerwijmy połączenie oka z mózgiem i puśćmy je gdzie indziej”. Procesy ewolucyjne nie mają też żadnej celowości, nie służą dochodzeniu do doskonałości, czy większej złożoności. Wiele gatunków upraszcza się w trakcie dalszej ewolucji, bo utrzymywanie kosztowniejszego ciała nie jest korzystne dla dążących do sukcesu prokreacyjnego genów. Wśród hominidów, bezpośrednich przodków człowieka, były też takie, których mózg się zmniejszał na rzecz twardszej konstrukcji czaszki, silniejszego uzębienia i możliwości rozgryzania orzechów. Takim przykładem były paranthropusy, których ostatni przedstawiciel wymarł około miliona lat temu. To tylko dla nas jest oczywiste, że mózg jest ważniejszy od mocniejszych zębów, ewolucja nie dokonuje takich ocen, jak przystało na mechaniczny proces.
Dobór naturalny nie ogranicza się oczywiście do wpływu materii nieożywionej, zmian klimatu, katastrof naturalnych, wylewów rzek, narastania i topnienia lodowców etc. Najsilniejsza presja selekcji naturalnej wynika z istnienia innych organizmów, tego samego i innych gatunków. Organizmy roślinne i roślinożercy, drapieżniki i roślinożercy, pasożyty i ich nosiciele, bakterie chorobotwórcze i wielokomórkowe organizmy broniące się przed nimi – te wszystkie i jeszcze inne pary antagonistów uczestniczą w stałym wyścigu zbrojeń. Coraz szybsze lwy wpływają na coraz szybsze antylopy, coraz lepiej słyszące koty wpływają na coraz ciszej poruszające się myszy, coraz bystrzejsze jastrzębie wpływają na coraz to czujniejsze zające. Geny, rywalizując ze sobą o przetrwanie w różnych gatunkach, wytwarzają presję, która sprzyja przystosowaniom, które nie byłyby w żaden sposób koniecznie z uwagi na zmiany klimatu czy wylewy rzek.
Obok rywalizacji zachodzą też zjawiska symbiozy i współpracy. Jednym z najdoskonalszych jest współzależność owadów i roślin, które one zapładniają. Kwiaty istnieją głównie dla owadów (choć zdarzają się też znacznie mniej liczni przedstawiciele żywiących się nektarem ptaków i ssaków), niektóre z nich są tak wyspecjalizowane, że tolerują tylko jeden gatunek owada. Pytanie, na ile owady istnieją dla kwiatów. Jako, że ewolucją rządzą ślepe geny, ciężko tak naprawdę powiedzieć, czy owad współpracuje z rośliną, czy jest jej oswojonym pasożytem, czy wreszcie to roślina wykorzystuje owada dla swoich celów, do czego on się przystosował tak, aby przetrwać. Z punktu widzenia działania mechanizmów ewolucji w jakimś sensie nie ma ani owada, ani rośliny, tylko dwie grupy genów, które powielają się obok siebie i wzajemnie na to powielanie wpływają na tyle długo, że ich zewnętrzna ekspresja, jaką są wehikuły przetrwania rośliny i owada w pewien sposób się wymieszała. Owad jest również wehikułem przetrwania genów rośliny, zaś roślina wehikułem przetrwania dla owada.
Ogromnie ważnym zjawiskiem wpływającym na naturalną presję selekcyjną jest dobór płciowy. Widać to szczególnie dobrze w królestwie ptaków, gdzie mamy do czynienia z artystycznie budowanymi pałacami miłości, całonocnymi serenadami, wielkimi ogonami pawia, ekscentrycznymi w swym skomplikowaniu tańcami godowymi. Obok tego samice wielu gatunków pająków potrafią pożreć swojego nieszczęsnego partnera. Nie powinno nas to dziwić – liczą się geny, a nie przetrwanie ich wehikułu, jakim jest dany organizm. Również organizmy ludzkie, po skończeniu się okresu rozrodczego, szybko się starzeją i podlegają degeneracji. Współczesnej medycynie zawdzięczamy wydłużenie naszej naturalnej egzystencji dwukrotnie. W czasach, gdy medycyny nie było, średnia wieku ludzkiego nie przekraczała okresu rozrodczego. Dla starożytnych Greków, czy ludzi średniowiecza, 40-latek był zacnym starcem, choć oczywiście zdarzali się nieliczni dożywający 70-ciu, czy nawet więcej lat. Rywalizacja o przedłużenie trwania swojego materiału genetycznego samców i samic jest nie mniej dynamiczna, jak wyścig zbrojeń pomiędzy gatunkiem drapieżników, a jego ofiarą. Cele samców i samic są przy tym odmienne. Samiec ma możliwość zapłodnienia wielu samic, ale nie ma bezpośredniego wpływu na losy potomstwa (choć zdarzają się nieliczne wyjątki, jak przystało na chaotyczność mechanicznego procesu ewolucji). Dlatego u wielu gatunków samica ocenia samca. Świetnym przykładem jest tu pawi ogon, ozdoba zdecydowanie niekorzystna w wyścigu zbrojeń, jakie pawie prowadzą z polującymi na nie drapieżnikami. Nie chodzi tylko o wielki rozmiar pawiego ogona, utrudniający wręcz poruszanie, ale też o skrajnie jaskrawe ubarwienie. Utrzymanie takiej naturalnej ozdoby kosztuje też mnóstwo energii, co sprawia, że organizm ptaka musi oszczędzać na innych funkcjach, zaś sam samiec musi znacznie więcej jeść.
Napisałem o ptakach budujących prawdziwe pałace godowe. Jak to się dzieje? Czy ptaki mają swoich projektantów? To, że zmiany w projektach gniazd zachodzą równie wolno, jak w samych ciałach ptaków, przez setki, tysiące pokoleń, świadczy o tym, że gniazdo nie jest świadomym projektem ptaka, lecz ekspresją jego genów. Podobne zjawiska zachodzą u organizmów znacznie prostszych niż ptak – u termitów, pszczół etc. Geny tworzą zatem nie tylko wehikuł przetrwania, jakim jest dany organizm, nie tylko proste zachowania danego organizmu, ale również zawierają w sobie projekty gniazd ptaków, uli pszczół, mrowisk, bobrzych tam, etc. Nie wiemy, kiedy w organizmach żywych zaczyna się samoświadomość. Niektórzy biologowie mówią, że obok człowieka jedynie małpy człekokształtne zdają sobie sprawę z własnego istnienia. Popularny jest również pogląd, iż dotyczy to w większym, lub mniejszym stopniu wszystkich ssaków, gdyż ich mózgi są odpowiednio złożone. Niektórzy rozszerzają krainę samoświadomych zwierząt o ptaki i wyrafinowane mięczaki morskie, takie jak ośmiornice. Póki co są to wszystko domysły, nasze badania nad istotą samoświadomości są nadal w postaci początkowej. Wydaje się jednak, że nawet u samoświadomych zwierząt istnieje wiele złożonych zachowań, które mają postać ściśle behawioralną, będącą realizacją programu genetycznego. Być może czymś takim były pierwsze narzędzia naszych przodków – otoczaki, które podobnie jak gniazda ptaków zmieniały się raczej w ewolucyjnej niż kulturowej skali czasu. U człowieka doskonałym przykładem jest język. Mamy wprawdzie dziesiątki tysięcy różnych języków, ale sama podstawa języka jest najprawdopodobniej efektem behawioralnym. Dlatego uczą się go dzieci na tyle małe, że nie dałyby rady sobie go przyswoić w sposób nie wspierany przez instynkt. Swoją drogą rozpad języków na dialekty i nowe języki też mógł być naturalnym przystosowaniem, a nie tylko efektem kultury. Grupy, w których pierwotnie żyliśmy, rywalizowały z innymi grupami. Szybkie zmiany języka mogły być doskonałym zabezpieczeniem przed obcymi.
I właśnie grupy. Rozwój w grupie, w stadzie, był kolejnym mechanizmem sprzyjającym ewolucji naprawdę złożonych cech. Naukowcy od dawna już się zastanawiają, co wpływało na tak szybki rozwój naszych mózgów. Najprostszy pogląd mówi o korzyściach wynikających z używania narzędzi, do których potrzebny nam były coraz silniejszy „biologiczny procesor”. Nieco bardziej ekscentryczny pogląd, choć całkiem popularny, mówi o naszym wielkim mózgu jako o chłodnicy. Postawa wyprostowana chroniła naszych nieludzkich jeszcze przodków przed upałem, podobnie jak chroni kangury w Australii. Najbardziej narażoną na przegrzanie częścią ciała była głowa, dlatego być może nie zanikło nam na niej potężne owłosienie. Wielki, porządnie ukrwiony mózg mógł nas zabezpieczać przed upałami.
Ja jestem zwolennikiem hipotezy o ewolucji przez plotkę. W stadach ssaków tak sprytnych jak małpy bez końca zachodzą intrygi, których celem jest sukces ewolucyjny. Potrzebna jest intencjonalność wyższego stopnia niż pierwszy, czyli niż zdawanie sobie sprawy z tego, co sami robimy. Musimy wiedzieć, dlaczego ktoś robi to, co robi, a nawet czy to, co robi jest szczere, czy nie. Zwłaszcza, gdy robi to w stosunku do innej osoby ze stada, wobec której my też mamy plany. Jest to całkiem skomplikowane i całkiem możliwe, że wymaga od mózgu o wiele więcej, niż celne rzucanie kamieniem. Tłumaczy to też wielką i dziś u ludzi popularność plotek, podobnie jak telenowel. Skoro samiec paw ma tak wielki ogon wbrew wszelkiemu rozsądkowi, to czemu i nasz mózg nie miałby rosnąć na bazie tracenia ogromnych ilości czasu na intrygi w stadzie? Badania wskazują, że na przykład makaki marnują ogromną ilość czasu na wzajemne relacje w obrębie stada. Oczywiście rosnąca na plotce intencjonalność sprzyjała też złożonym strategiom dotyczącym zdobywania pożywienia przez grupę. Można było podzielić się na role w polowaniu, a nawet przewidzieć reakcje zwierząt na nasze poczynania w stopniu znacznie wyższym, niż kotowate, czy wilki.
Chciałoby się powiedzieć, że człowiek jest największym osiągnięciem ewolucji, ale nie jest to prawda w świecie ślepych, mechanicznych genów. Nasz mózg jest najbardziej złożonym narządem, jaki do tej pory wyewoluował na planecie Ziemia. Ale sama Ziemia nadal w dużej mierze zdominowana jest przez organizmy jednokomórkowe, dla których i my jesteśmy środowiskami. Bez nich nie przeżylibyśmy zbyt długo, natomiast nawet jakbyśmy za sprawą broni nuklearnej zniszczyli naszą planetę, one by przetrwały. Świetnie radzą sobie również owady społeczne. Tym niemniej niesamowite jest, że człowiek, jako efekt ewolucji, mógł dzięki swojemu mózgowi odkryć mechanizm, dzięki któremu sam powstał. To tak jakby ślepa ewolucja po raz pierwszy popatrzyła na siebie samą naszymi oczami.
Współcześni ludzie, widząc naszą rozwiniętą cywilizację, mówią niekiedy, iż uwolniliśmy się od ewolucji. Prosty fakt używania prezerwatyw pokazuje, że potrafimy oszukać główną przyczynę, dla której replikujące się geny powołały do istnienia nas samych. Ale czy rzeczywiście? Nasza psychika też jest dziełem ewolucji. Jesteśmy zanurzeni w kulturze, ale jej fundamentem jest biologia. Stąd nowa dziedzina nauki, jaką jest psychologia ewolucyjna. Ile z naszych zachowań, najbardziej intymnych przemyśleń, sposobów budowania relacji społecznych, to w dużej mierze zachowania behawioralne, coś jak ogon pawia, czy gniazdo ptaka? Coś, co dziedziczymy, a nie tworzymy, czy nawet współtworzymy?
Można też spojrzeć w przyszłość, jak robił to znakomicie Stanisław Lem. Czy, gdybyśmy zbudowali sztuczne inteligencje i one uwolniłyby się od nas, aby eksplorować kosmos, nie byłyby one dalszym ciągiem naszej ewolucji? Czy nie odziedziczyłyby po nas mentalności, potrzeb i celów? W końcu ci, którzy próbują stworzyć inteligentną i świadomą maszynę, naśladują naszą inteligencję i świadomość, a te powstawały przez miliardy lat na planecie Ziemia.
Od grudnia 2011 prezes PSR, obecnie wiceprezes. Ateista, poeta, muzyk. Publicysta „Racjonalisty” i jeden z najaktywniejszych członków forum. Od kilkunastu lat pełni też funkcję celebranta Ceremonii Humanistycznych. Studiował historię sztuki, a następnie prowadził własne badania dotyczące sztuki Orientu podczas pobytów w Indiach, na Sri Lance, na indonezyjskiej Bali (polecamy temat „Bali” na Racjonalista.tv) i w Turcji. Autor najobszerniejszego kompendium wiedzy nt. klasycznej muzyki indyjskiej w języku polskim, opublikowanego na stronie Hanuman.pl i w dużej mierze dostępnego też na racjonalista.tv (wpisz „Indie” w wyszukiwarkę). Sam gra głównie muzykę średniowieczną z zastosowaniem polifonicznej techniki gry na dwóch fletach, tzw. tibiae multiplex. Przede wszystkim jednak pisze poezję filozoficzną, inspirowaną mechanizmami natury, oraz odkryciami nauki. Stawia sobie za cel połączenie nauki i sztuki. W 2022 roku wyszła jego książka „Nowy humanizm. W stronę nowego wspaniałego świata bez ideologii”.