Myślę, że nie tylko ja czekałem na płytę francuskiego dyrygenta Lionela Sow ukazującą efekty jego pracy z Chórem NFM. Gdy Agnieszka Franków – Żelazny przestała być szefową w dużej mierze ukształtowanego przez nią Chóru NFM pamiętam, że narzekałem trochę na pierwszy koncert pod dyrekcją nowego kierownika artystycznego, Lionela Sow. Jednak z koncertu na koncert musiałem uznać, że nowy dyrygent proponuje równie interesującą wizję rozwoju chóru, choć też odmienną, bardziej modernistyczną i wielowymiarową.  

Przed angażem w NFM francuski dyrygent kierował Chórem Orkiestry Filharmonii Paryskiej, a na co dzień kształci również studentów Conservatoire National Supérieur Musique et Danse de Lyon. W latach 2002–2014 pracował z chórami, a następnie kierował szkołą chóralną Maîtrise Notre Dame de Paris. Realizował projekty z wieloma zespołami związanymi nie tylko z Francją i Włochami, takimi jak: Choeur de Radio-France, Coro sinfonico di Milano, Maîtrise de Radio-France, Choeur de l’Armée Francaise, UC Santa Barbara Chamber Choir, Sequenza 9.3, Les Sacqueboutiers, Ensemble Doulce Mémoire, Orchestre du Conservatoire de Paris, Southbank Sinfonia, Ensemble Justiniana, L’Escadron volant de la Reine, Orfeón Donostiarra.

Z Maîtrise Notre Dame de Paris wydał wiele cenionych płyt chóralnych, zaskoczyło mnie też jego znakomite wykonanie Requiem Jeana Gillesa, które wydał na płycie z Chœur de filles Caecilia, a później współtworzył na koncertach w NFM ze znakomitym Skipem Sempé. Są to z pewnością jedne z najlepszych wykonań tego wciąż zbyt mało znanego arcydzieła.

Płyta Dance of Death jest starannie przemyślanym albumem. Wydało ją NFM i CD Accord, zaskakująca okładka ukazuje tańczące szkielety w konwencji komiksowej, mogące się kojarzyć ze szkieletowym zespołem rockowym. Przełamuje to subtelną zwykle estetykę wydawnictw NFM, które urzekają mnie solidnością wydań i pięknymi fotografiami artystów. Ta nagle krzykliwa estetyka ma jednak sens, mowa tu w końcu o śmierci, którą w naszych czasach spychamy na margines, a która jest tak samo nieuniknionym kresem naszych dni, jak była w średniowieczu, gdy powstawały w poezji i malarstwie pierwsze tańce śmierci.

Płyta jak zwykle zawiera znakomity esej o wykonywanej muzyce, tym razem autorstwa Szymona Atysa. Nie będę zatem powtarzał przytoczonych przez niego informacji i opartych na nich rozważań, bo najlepiej jest po prostu poświęcić trochę czasu lekturze płytowej książeczki, zawierającej także treść utworów.

Osią całej płyty jest Totentanz op. 12 nr.2 Hugo Distlera, konserwatywnego estetycznie twórcy który działał u progu dojścia nazizmu do władzy i balansując pomiędzy dolą opozycjonisty a zwolennika ponurego reżimu popełnił w końcu samobójstwo w 1942 roku, czyli w czasie, kiedy nazista „pełną gębą” raczej nie miałby powodów do depresji. Totentanz powstał w Lubece w 1932, późniejsza wersja zawiera także cudowne wariacje fletowe i ją właśnie słyszymy na płycie. Distler budując literacką stronę swojego dzieła posłużył się nie tylko sławnym lubeckim Tańcem Śmierci, który został zniszczony przez bombardowania już po śmierci kompozytora, ale też epigramatami sławnego mistycznego poety Angelusa Silesiusa pochodzącymi ze zbioru Cherubinowy Wędrowiec. Mamy więc na płycie poezję najwyższej klasy, cieszącą do tego moje śląsko – wrocławskie serce. Partie fletu są cudowne, wykonuje je Jan Krzeszowiec. Cały utwór posiada archaiczną formę łańcuchową, składa się z krótkich, przeplatających się ogniw. Co jednak ciekawe, partie chóralne, przy całym swoim zapatrzeniu w renesansową i wczesnobarokową przeszłość mają też łagodny odcień francuskiego koloryzmu, który nie wiadomo dlaczego pojawił się u twórcy będącego pod estetycznym wpływem Regera i w dalszej linii Brahmsa. Narrację muzyczną co chwila przerywa narrator, którym w tym wypadku jest Willlard White posługujący się językiem angielskim. Całość tworzy niezwykły ponury orszak, pełen jednak metafizycznej rezygnacji. Oczywiście słuchając Tańca Śmierci nie sposób nie myśleć o dalszych losach Europy i samego Distlera. W średniowieczu śmierć była często utożsamiana z diabłem i grała na instrumentach dętych „diabelską muzykę”. Choć solowe fletowe partie dzieła Distlera są piękne, to jednak ciężko nie dostrzec ukrytej w tym wszystkim grozy i rezygnacji. Dzieło Distlera warto posłuchać kilka razy, zanim się wyrobi o nim zdanie. Interpretacja jest piękna, Chór NFM zanurza się w barwach i odcieniach. Sam utwór jest niełatwy w pierwszym odbierze z uwagi na rozbitą na ogniwa formę, ale jeśli przełożymy na niego nasze doświadczenia z odkrywania muzyki dawnej, docenimy jego piękno.

Pozostałe utwory na płycie to niejako ramy dla Distlera. Jest oczywiście wspaniały motet Brahmsa Warum ist sas Licht gegeben dem Mühseligen op.74 nr 1 gdzie wielki kompozytor ukazuje swoją humanistyczną refleksję nad śmiercią, tylko pozornie odnosząc się do formy religijnej. Chór NFM przechodzi w tym Brahmsie sam siebie, naprawdę wspaniale się tego arcydzieła słucha. Śpiewakom udało się połączyć monumentalizm z poetycką delikatnością, klasycyzowanie z romantycznym żarem. A romantyczny żar z silną melancholią… Czyli jest to Brahms najwyższej próby!

Jan Krzeszowiec gra na płycie solo Sarabandę z Partity a-moll BWV 1013 Jana Sebastiana Bacha. Sarabandy, podobnie jak passacaglie, były często kojarzone ze śmiercią. Te powolne, chodzone, majestatyczne tańce były symbolem naszego przechodzenia przez życie do nieuniknionej bramy mroku, zaś Bach, jak to Bach, najlepiej wyraził tę ideę.

Płytę wieńczy utwór Maxa Regera O tod, wie bitter bist du op.110 nr 3. Zawsze warto ukazywać dzieła Regera, zwłaszcza w tak dobrych wykonaniach. Ja sam wciąż uczę się estetyki tego kompozytora. Czuję, że zawarte są w jego dziełach prawdziwe perły, jednak specyficzna meandryczność tej muzyki, swoisty późnoromantyczny i wczesnomodernistyczny stilus fantasticus nie są łatwymi orzechami do zgryzienia. Ale warto gryźć te orzechy, czasem jeszcze przed ostatecznym zrozumieniem z jakiego drzew pochodzą ich smak jest wyborny.

Gorąco polecam tę płytę, odważną zarówno od strony graficznej jak i repertuarowej. Jest to jeden z tych fonogramów, które mogą nas czegoś nauczyć, uczynić nas mądrzejszymi i wrażliwszymi. Jednocześnie nie zalecam słuchania tego albumu podczas joggingu, jazdy samochodem czy na rowerze. Po pierwsze – łatwo o wypadek, po drugie – mamy się czegoś nauczyć, słuchajmy więc w skupieniu…  

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EnglishUkraine